ko prosty żołnierz pod Saint-Merri. Kula jakiegoś łyka zabiła jedną z najszlachetniejszych istot, jakie stąpały po ziemi francuskiej. Michał Chrestien zginął za nieswoje przekonania. Jego federacja zagrażała, o wiele więcej niż republikanizm, europejskiej arystokracji; była racjonalniejsza i mniej dzika niż warjactwo nieograniczonej wolności głoszone przez młodych szaleńców, którzy się mienili spadkobiercami Konwentu. Śmierć tego szlachetnego plebejusza opłakali wszyscy co go znali; niema wśród nich żadnego któryby nie myślał, i często, o tym wielkim nieznanym polityku.
Tych dziesięć osób składało Biesiadę, w której przyjaźń i szacunek zapewniały jedność wśród najsprzeczniejszych idej i doktryn. Daniel d’Arthez, szlachcic pikardzki, oświadczał się za monarchją z równem przekonaniem, z jakiem Michał Chrestien głosił swój europejski federalizm. Fulgencjusz Ridal drwił z filozoficznych doktryn Leona Giraud, który znowuż przepowiadał d’Arthezowi koniec chrystjanizmu i rodziny. Michał Chrestien, który wierzył w Chrystusa, boskiego prawodawcę równości, bronił nieśmiertelności duszy przeciw skalpelowi Bianchona, umysłu nawskroś analitycznego. Wszyscy dyskutowali nie dysputując. Nie znali próżności, sami dla siebie stanowiąc audytorjum. Dzielili się wynikami prac, i wspierali się wzajem radą z cudowną dobrą wiarą młodości. Jeśli chodziło o rzecz poważną, oponent porzucał swoje mniemania aby wejść w idee przyjaciela, tem gorliwszy w pomocy, ile że był bezstronny w sprawie lub w dziele wychodzących poza obręb jego myśli. Prawie wszyscy odznaczali się słodyczą i tolerancją: dwa przymioty świadczące o ich wyższości. Zawiść, ten okropny przywilej zawiedzionych nadziei, poronionych talentów, chybionych sukcesów, zranionych pretensyj, była im obca. Kroczyli zresztą rozmaitemi drogami. To też, każdy, kogo, jak Lucjana, dopuszczono do towarzystwa, czuł się w niem dobrze. Prawdziwy talent jest zawsze naiwny i dobroduszny, otwarty, nie nadęty; dowcip jest zawsze u niego igraszką myśli, nie godzi nigdy w miłość własną. Z chwilą gdy przybysz ocknął się z pierwszego wzruszenia zbudzonego uczu-
Strona:PL Balzac - Stracone złudzenia.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.