Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/10

Ta strona została skorygowana.

dzonych razem jakby wolą przypadku, rzekłbyś, iż są-to mieszkańcy jakiegoś zamku, wyrzuceni przez pożar z domowego ogniska. Wszakże czas i miejsce nadawały wcale inny charakter temu zgromadzeniu. Spostrzegacz, wtajemniczony w tajniki niezgód wewnętrznych, które miotały podówczas Francyą, rozpoznałby z łatwością w téj drużynie, złożonéj prawie bez wyjątku z ludzi, którzy o cztery lata wpierw przeciwko niéj walczyli, kółko obywateli, na których rzeczpospolita mogła liczyć. Jeszcze rys jeden uderzający nie pozostawia żadnéj wątpliwości co do opinij, które dzieliły zebranych tu towarzyszów. Tylko republikanie stąpali z wyrazem pewnéj wesołości. Co do innych w téj zbieraninie, to — jeżeli rozmaitość ubiorów dzieliła ich między sobą — postaci ich i postawy miały ten wspólny wyraz, którego użycza nieszczęście. Mieszczanie i wieśniacy nosili na twarzach ślady głębokiéj melancholii; ich milczenie miało w sobie coś dzikiego; zdawali się wszyscy przygarbieni pod jarzmem téj saméj myśli, strasznéj bezwątpienia, ale starannie ukrywanéj, gdyż wejrzenia ich były nieprzeniknione; tylko powolność niezwyczajna ich kroków mogła zdradzać tajemną ich troskę. Od czasu do czasu niektórzy zpomiędzy nich, wyróżniający się różańcami na szyjach, pomimo niebezpieczeństwa, na jakie się narażali, nosząc godło religii ujarzmionéj, ale nie wytępionéj, potrząsali głowami i podnosili je w górę z niedowierzaniem. Ukradkiem spojrzenia ich badały ciekawie drzewa, ścieżki i kamieniołomy, które otaczały drogę, w taki sposób, w jaki pies wietrzy w polu zwierzynę; poczém, nie dosłyszawszy nic więcéj oprócz stąpania milczących towarzyszów, spuszczali znowu do ziemi głowy i przybierali dawny wyraz rozpaczy, podobni do więźniów, prowadzonych na galery, aby tam żyć lub umrzéć.
Pochód téj kolumny ku Mayennie, różnorodność żywiołów, które ją składały, i uczucia, które zdawała się wyrażać, usprawiedliwiały się obecnością innéj kolumny, tworzącéj czoło oddziału. Około stu pięćdziesięciu żołnierzy postępowało naprzód z bronią i bagażami, pod dowództwem szefa pół-brygady. Nie będzie rzeczą zbyteczną zauważyć dla tych, którzy nie uczestniczyli w dramacie Rzeczypospolitéj, że ten tytuł zastępował rangę pułkownika, usuniętą przez patryotów, jako zbyt arystokratyczną. Ci ludzie należeli do półbrygady piechoty, stojącéj załogą w Mayennie. W owych czasach niezgod i rozterek mieszkańcy zachodniej Francyi nazywali żołnierzy całéj rzeczypospolitéj Błękitnemi. Przydomek ten pochodził od błękitnych i czerwonych mundurów, których pamięć jest nazbyt świeżą, abym je bliżéj miał opisywać. Oddział „błękitnych“ służył więc za eskortę téj drużynie ludzi niezadowolonych ze swéj podróży do Mayenny, kędy karność wojskowa miała ubrać ich w tegoż sa-