w duchu gniewał się na nią zato i przypuszczał, że ta nieznajoma niewinność jest poprostu zręczną komedyantką. I tym razem nie był w błędzie.
Panna de Verneuil, jak wszystkie kobiety światowe, stawała się tém skromniejszą w pozorach, im żywiéj krew poczynała biedz w jéj żyłach, i z wielkim urokiem prawdy przybierała te znamiona pruderyi, pod któremi zręczne kobiety umieją ukryć gorące namiętności. Każda z nich pragnęłaby się oddać miłości niepokalaną, a jeżeli która nią nie jest, udawanie, którego się dopuszcza, zawsze jest przecież hołdem, składanym przyszłemu jéj kochankowi.
Te uwagi błysnęły nagle przed oczyma duszy młodzieńca i dały mu nową rozkosz. W istocie dla nich obojga to wzajemne badanie się musiało być źródłem ciągłego potęgowania się namiętności, a krewki marynarz doszedł prędko do tego jéj stopnia, na którym wady i zalety kochanki bez różnicy potęgują uczucie. Panna de Verneuil długo milczała. Może téż wyobraźnia jéj pozwalała objąć myślą większe przestwory przyszłości, aniżeli te, które widział przed sobą młody emigrant, ulegający niektórym tylko z tysiąca uczuć, jakie składały się na jego żywot męski, podczas gdy Marya oczyma duszy widziała życie całe i z upodobaniem urządzała je sobie w myśli piękném, przepełniała dni jego szczęściem i meblowała, że tak powiem, wielkiemi, wzniosłemi i szlachetnemi uczuciami. Szczęśliwa w myśli, zalotna więcéj jeszcze w swoich marzeniach, aniżeli w rzeczywistości, więcéj w przyszłości niż w obecnéj chwili, Marya starała się jeszcze cofnąć wstecz. Działała ona w ten sposób instynktownie, jak zwykle działają kobiety. Postanowiwszy już w najskrytszym zakątku swéj duszy oddać mu się zupełnie, pragnęła, jeżeli tak się wyrazić można, drożyć się z każdym krokiem, wiodącym naprzód do celu. Chciała powrócić przeszłość i wycofać z niéj wszystkie słowa, giesta, spojrzenia i czyny, ażeby je dostroić do wysokości — kobiety kochanéj. To téż oczy jéj wyrażały pewien rodzaj przerażenia, gdy myślała o rozmowie, jaką z nim miała, i o tém, jak się napastniczo względem niego zachowała. P rzyp atrując się jednak tej twarzy, w której malowała się siła, mówiła sobie, że istota tak potężna musi być szlachetną, i z zadowoleniem dumy przyznawała, że dostała jéj się w udziele cząstka lepsza, niż innym kobietom, widziała bowiem w ukochanym swoim człowieka z charakterem, człowieka skazanego na śmierć, który dla swoich przekonań igrał z życiem, niosąc je na ofiarę walce z Rzecząpospolitą. Nadzieja, że będzie mogła niepodzielnie posiadać tę potężną duszę wkrótce, nadało wszystkim rzeczom w jéj oczach inną fizyognomię. Pomiędzy chwilą, w któréj, godzin temu pięć, układała głos i spojrzenie tak, aby podrażnić tego człowieka — a obecną, w któ-
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/102
Ta strona została skorygowana.