Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/106

Ta strona została skorygowana.

która, wysiadłszy z dyliżansu, przypadła do nich z krzykiem, pochwyciła Maryę za rękę i odciągnęła od marynarza, jakby jéj groziło jakie niebezpieczeństwo. Celem tego manewru było jedynie chwilowe jéj usunięcie i danie sposobności jednemu z członków komitetu królewskiego w Alençon, którego pani du Gua poznała, do swobodnego rozmówienia się z młodzieńcem.
— Strzeż się pan kobiety, którą poznałeś w hotelu pod trzema murzynami!
Szepnąwszy to krótkie zdanie do ucha młodzieńcowi, kawaler de Valois, który na małym koniku bretońskim podbiegł był ku niemu z zarośli, pędem strzały ukrył się w nich napowrót.
W téj chwili wystrzały poczęły padać z obu stron z niezwykłą żywością, do starcia się jednak stron walczących nie przyszło.
— A może to fałszywy atak, kapitanie! — może oni tylko chcą porwać naszych podróżnych i gruby okup na nich nałożyć? — zauważył Clef-de-Coeurs.
— Niech mnie dyabli wezmą! Ty chyba w ich głowach siedzisz! — odrzekł Gérard i pobiegł cwałem ku karetce.
W téj chwili ogień Szuanów milknąć począł, gdyż ostrzeżenie, jakie młody marynarz otrzymał, było jedynym celem zaczepki. Merle dojrzał nieprzyjaciół w niewielkiéj liczbie, w las zdążających przez pola i płoty, lecz nie uważał za stosowne, goniąc ich, narażać swych żołnierzy na niebezpieczeństwo bez spodziewanych korzyści. Gérard krótkiém słowem polecił eskorcie zająć pozycyę poprzednią dokoła dyliżansu i wszystko wróciło do porządku bez straty w ludziach z jednéj i drugiéj strony. Kapitan zdążył podać ramię pannie de Verneuil i chciał pomódz jéj wsiąść do karetki, towarzysz bowiem jéj podróży stał na miejscu, jakby piorunem rażony.
Zdziwiona paryżanka nie przyjęła usługi paryżanina i wsiadła sama do powozu; obejrzała się za swoim kochankiem, obaczyła go nieruchomym i oniemiałym. Niezmiernie zdziwiła ją nagła zmiana, jaką wywołały w nim tajemne słowa nieznajomego Szuana. Młody emigrant szedł powoli ku karetce, a wyraz jego twarzy zdradzał uczucie głębokiego wstrętu.
— A co? czyż nie miałam racyi? — mówiła mu do ucha pani du Gua, podprowadzając go do drzwiczek karetki — wpadliśmy w ręce jednéj z tych niegodziwych kobiet, z któremi zawarto układ o twoję głowę! A teraz, kiedy ona tak głupia, że się w tobie zakochała, zamiast pełnić swoje rzemiosło, nie zapomnijże się pan i udawaj miłość dla niéj przynajmniéj tak długo, dopóki nie dostaniemy się do Vivetière... Tam już...
Wsiedli do powozu.
— A może on ją już kocha? — pomyślała pani du Gua, wi-