Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/109

Ta strona została skorygowana.

obrony przeciw swéj boleści we własnej dumie, tak naturalnéj u kobiet młodych i pięknych. Tajemnicy jéj miłości, tajemnicy, która nieraz torturom nawét zdołała się oprzeć, dotąd jéj nie wydarto. Podniosła się więc i zawstydzona, że wielkością swego cierpienia wskazywała miarę swojéj miłości, wstrząsnęła głową ruchem właściwym ludziom wesołym, pokazała twarz a raczéj maskę twarzy uśmiechniętą, a starając się powstrzymać drżenie głosu, zapytała kapitana Merle, trzymając się w pewném oddaleniu od drzwiczek powozu:
— Gdzie jesteśmy, kapitanie?
— O półczwartéj mili od Fougères — łaskawa pani.
— To zapewne niebawem staniemy na miejscu — rzekła daléj, chcąc go zachęcić do zawiązania rozmowy, w któréj postanowiła złożyć kilka dowodów zręczności kobiecéj.
— Oj te mile nasze! — odparł Merle rubasznie — nie są one szerokie, ale na długość, to nigdy się nie kończą. Jak się wydostaniemy na równinę, na wierzchołku tego pagórka, zobaczysz pani taką samę dolinę, jak ta, którą przebyliśmy, i wtedy w dali na horyzoncie będziesz pani mogła dojrzéć szczyt „Péleriny“. Dałby Bóg, żeby się Szuanom nie zachciało znów szukać kryjówki do nowéj na nas napaści. Mieliby pewny odwet. Otóż rozumie pani, że tak ciągle z góry na dół i z dołu do góry jadąc, nie jedzie się daleko wzdłuż. Z „Peleriny“ znowu zobaczysz pani...
Tu młody emigrant zadrżał, ale tak lekko, że tylko panna de Verneuil zauważyć to zdołała.
— Cóż-to jest ta Pélerina? — zapytała żywo, przerywając kapitanowi, zagłębionemu w topografię Bretonii.
— Jest-to szczyt góry — rzekł Merle — od niéj bierze nazwę dolina rzeki Maine, którą przebyć mamy, i która oddziela naszę prowincyę od doliny Couësnon, gdzie na ostatnim skrawku leży Fougères, pierwsze miasto bretońskie. W końcu zeszłego vendemiaira biliśmy się tam z Garsem i jego zbójcami. Prowadziliśmy rekrutów, którzy nie chcąc opuścić swego rodzinnego kraju, chcieli nas wymordować na granicy, ale komendant Hulot nie dał sobie w kaszę dmuchać. Dał on im tam...
— Kiedy tak, to musisz znać Garsa, kapitanie? — zagadnęła. — Jak on wygląda?
Pytając kapitana, nie spuszczała z oczu tego, który przyznał się przed nią do nazwiska wice-hrabiego de Bauran i przyglądała mu się swemi przenikliwemi a pełnemi teraz gniewu oczami.
— O i jak, proszę pani! — zawołał Merle, nie zważając na to, że mu ciągle przerywała jego gadaninę. Jest on tak podobny do