Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/110

Ta strona została skorygowana.

obywatela du Gua, że gdyby nie ten mundur szkoły politechnicznéj, założyłbym się, że to on sam.
Panna de Verneuil znowu utkwiła wzrok w zimnego, nieruchomego marynarza, który nią gardził, ale nie dostrzegła w nim śladu bojaźni. Cierpkim uśmiechem dała mu poznać, że w téj chwili posiadła tajemnicę, tak zdradziecko przezeń ukrywaną, a potém umieściwszy się tak, aby mogła widziéć równocześnie i siedzącego w karetce młodzieńca i galopującego kapitana — rzekła głosem pełnym ironii do tego ostatniego:
— Ten herszt powstańców, kapitanie, mocno niepokoi pierwszego konsula. Jest on śmiały, jak mówią, podobno puszcza się czasem na niebezpieczne awanturki, szczególniéj z kobietami...
— Na to my téż liczymy — odparł kapitan — żeby z nim rachunek załatwić. Bylebyśmy go tylko dostali, chociaż na dwie godzinki, ciężkąby miał potém głowę, bobyśmy jéj dosypali trochę ołowiu. Ale i on nie inaczéj-by z nami postąpił, gdyby nas dostał, to téż par pari... równa szansa...
— O! — odezwał się emigrant — nie mamy się czego obawiać! Nasi żołnierze nie dojdą do „Peleriny“, zanadto są zmęczeni; jeżeli pozwolisz, kapitanie, będą mogli odpocząć stąd o parę kroków. Matka moja wysiądzie w Vivetière, a tu właśnie o parę strzałów karabinowych jest droga, która tam prowadzi. Nasze panie zechcą pewno wypocząć trochę. Muszą być zmęczone, i bardzo nawet, taką podróżą od jednego zamachu z Alençon aż tutaj. Pani — dodał z wymuszową grzecznością, zwracając się do Maryi — która z taką szlachetną bezinteresownością zabezpieczyłaś naszę podróż, zarazem tak wiele ją uprzyjemniwszy, spodziewam się, że raczysz przyjąć wieczerzę u mojéj matki. Wreszcie, kapitanie — mówił daléj, zwracając się znów do Merle’a — czasy nie są znowu tak złe, żeby wasi żołnierze nie znaleźli w Vivetière kilka beczek cydru do wysuszenia! Przecież spodziewam się, że Gars nie zabrał wszystkiego, przynajmniéj tak sądzi moja matka...
— Matka pańska? — odparła panna de Verneuil, przerywając mu z ironią, bez odpowiedzi na tak dziwne zaproszenie.
— Czyż wiek mój nie wydaje się pani prawdopodobnym — zapytała pani du Gua. — Miałam nieszczęście wyjść za mąż bardzo młodo i zostałam matką w piętnastym roku życia...
— Czy się pani nie myli, może w trzydziestym?
Pani du Gua zbladła pod siłą tego sarkazmu. Chciałaby módz zemścić się, a była zmuszoną uśmiechnąć się, gdyż pragnęła w jakikolwiek sposób, choćby za cenę najkrwawszych epigramatów, przekonać się o uczuciach, jakie żywiła Marya. To téż udała, że nie rozumie znaczenia słów panny de Verneuil.