Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/120

Ta strona została skorygowana.

ne zdradzały nawyknienie do grzeczności i galanteryi, jakiéj nabywa się w sferach dworskich, zbliżyło się ku niéj. Zachowanie się Maryi przejęło ich uszanowaniem, żaden nie śmiał rozpocząć z nią rozmowy: zdawała się być nie obwinioną, ale sędzią tych ludzi. Naczelnicy téj wojny, wszczętéj pod hasłem Boga i króla, okazali się wcale niepodobnemi do swych własnych portretów, jakie sobie odmalowała jéj bujna wyobraźnia. Walka ta, wielka w istocie, skarlała w jéj oczach i przybrała charakter nader zwyczajny, gdy oprócz dwóch albo trzech prawdziwie wyrazistych twarzy, ujrzała samę tylko prowincyonalną drobną szlachtę o twarzach pozbawionych wyrazu energii i życia. Z krainy poetycznych marzeń Marya wpadła w padół rzeczywistości. Fizyognomie te zdradzały od pierwszego rzutu oka nie tyle pragnień chwały, ile potrzebę intrygi. W istocie wielu potomkom rodzin starożytnych interes wkładał broń do ręki, a jeżeli w chwili czynu okazywali się prawdziwemi bohaterami, tutaj nazimno, nieświetny przedstawiali widok.
Utrata iluzyi uczyniła pannę de Verneuil niesprawiedliwą i nie pozwalała jéj uznać prawdziwego poświęcenia, które wielom z tych ludzi dawało istotną wartość.
Tymczasem większość zpomiędzy nich odznaczała się niezbyt szlachetnemi manierami. Jeżeli jakaś figura oryginalnością wyróżniła się nad inne, zacierały wypukłość jéj maniery i formułki arystokratyczne. Jeżeli Marya w pobłażliwości swéj mogła nie odmówić tym ludziom dowcipu i rozumu, musiała jednak zauważyć w nich brak zupełny téj prostoty i zarazem wielkości realnéj, do któréj przyzwyczaiły ją tryumfy ludzi Rzeczypospolitéj. To nocne zebranie pośród ruin tego starego zamku, przy tém całém otoczeniu i na tém tle tak dziwnie licującém z ludźmi, złamało usta jéj do uśmiechu i przedstawiło się w jéj umyśle, jak symboliczny obraz upadłéj monarchii. Pomyślała z rozkoszą, że przynajmniéj margrabia gra główną rolę pomiędzy temi ludźmi, których całą zasługą, że poświęcili się dla straconéj sprawy. Na ich tle zarysowała jéj wyobraźnia postać kochanka tém wybitniéj uwydatniając ją ponad wszystkiemi temi, szczupłemi i nędznemi figurami, w których niebawem poczęła widziéć tylko ślepe narzędzia, posłużyć mające do spełnienia wielkich i szlachetnych „jego“ zamiarów.
W téj chwili odgłos kroków margrabiego rozległ się w sąsiedniéj sali. Spiskowcy rozeszli się, podzielili na grupy a szepty ucichły. Podobni do dzieci, które figla jakiegoś spłatały w nieobecności nauczyciela, starali się zachować pozory ciszy i porządku.
Montauran wszedł.
Marya z uwielbieniem patrzyła na niego, widząc go najpierw-