— Adwokackiéj, mówisz pani? Ach ten! to, jak się jemu zdaje, nasz brygadyer. Nie słyszałaś pani nigdy o Longuym?
— Więc to on! — wykrzyknęła panna de Verneuil przerażona. Więc posługujecie się takiemi ludźmi?
— Cicho! może nas usłyszéć... A widzisz pani tam znowu tego, który rozmawia z panią du Gua, pewno o rzeczach kryminalnéj natury.
— Tego w czarném ubraniu, z wejrzeniem sędziego?
— To jeden z naszych ajentów, nazywa się la Billardière, jest on synem radcy parlamentu Bretanii, którego nazwiska sobie nie przypominam. Zdaje mi się, jest-to coś, jakby Flamet... Mimo tego ma on zaufanie u książąt.
— A ten obok niego, który nakłada w téj chwili swoję fajeczkę gipsową, i opiera się ręką na odrzwiach, jak halabardnik? — zapytała, śmiejąc się, panna de Verneuil.
— Na honor! dobrześ pani powiedziała... jest-to dawny leśniczy nieboszczyka męża téj kobiety... Dowodzi on jedną z kompanij, któremi walczę przeciw ruchomym batalionom armii republikańskiéj. On i Marche-a-Terre są-to najwierniejsi zapewne słudzy, jakich król ma tutaj...
— Ale ona, któż jest ona?
— Ona — odpowiedział margrabia — jest-to ostatnia kochanka gienerała Charette. Wywiera ona wielki wpływ na nich tu wszystkich.
— Czy przynajmniéj była wierną gienerałowi?
Za całą odpowiedź margrabia zrobił giest powątpiewania.
— I szanujesz ją pan?
— Doprawdy jesteś pani niemiłosiernie ciekawą...
— Jest ona moją nieprzyjaciółką, gdyż nie może być już moją rywalką — rzekła panna de Verneuil — przebaczam jéj dawne błędy, niechże ona przebaczy mi moje. A ten wąsaty oficer?
— Pozwól pani zamilczéć jego nazwisko. Pragnie on uwolnić Francyę od pierwszego konsula i chce tego dokonać z bronią w ręku. Czy mu się uda czy nie, będzie sławnym. Usłyszysz pani o nim...
— I to pan przyjechałeś dowodzić takiemi ludźmi? — zapytała ze zgrozą. Oto są obrońcy sprawy królewskiéj. A gdzież są panowie i szlachta?
— Ależ — odparł margrabia — oni bawią na dworach europejskich. Któż-to zjednywa królów, ich gabinety, ich ministrów i armie całe dla domu Bourbonów, kto rzuca je na Rzeczpospolitą, która grozi śmiercią wszystkim monarchom i ogólném zniszczeniem porządkowi społecznemu.
— Ach! — odrzekła ze szlachetném wzruszeniem — bądź mi
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/124
Ta strona została skorygowana.