wał on również milcząco wpośrodku pięciu młodych oficerów, którzy umieli uszanować niemą troskę swego dowódcy. Ale w chwili, gdy weszli na wierzchołek Peleriny, Hulot, jakby instynktem tknięty, odwrócił nagle głowę, aby pochwycić na gorącym uczynku usposobienie, malujące się na obliczach popisowych. Stopniowe opóźnianie się Bretonów rozdzieliło już ich od eskorty o jakie dwieście kroków. Hulot też charakterystyczną zrobił minę, sobie właściwą, i przerwał długie milczenie:
— Cóż u dyabła z temi fanfaronami? — zawołał donośnym głosem. — Nasi rekruci zbierają nogi w kupę, zamiast je wyciągać.
Na te słowa oficerowie, towarzyszący komendantowi, obrócili się także mimowolnym ruchem po-za siebie, podobni do śpiących, których niespodziewany hałas porywa na równe nogi. Sierżanci, kaprale powtórzyli ten ruch także i cała kompania stanęła, pomimo, że nie odebrała pożądanego rozkazu: stój! Jeżeli zrazu oficerowie rzucili spojrzenie na kolumnę, wspinającą się, jak długi żółw, po grzbiecie góry, to młodzi ci ludzie, których żądza obrony kraju uniosła do chlubnych wysiłków, a w których wszakże wojna nie wypleniła jeszcze do szczętu poczucia piękna, zanadto silnie przejęli się widokiem natury, który roztaczał się przed niemi, aby nie zapomniéć o pierwotnym a nieznanym sobie celu obserwacyi. Jakkolwiek wychodzili z Fougères, na którego obraz, co prawda pod działaniem perspektywy znacznie przekształcony, tylokrotnie spoglądali z obojętnością, nie mogli odmówić sobie raz jeszcze rozkoszy przypatrzenia mu się, podobni do owych dyletantów, którym muzyka tém większą sprawia rozkosz, im lepiéj rozumieją jéj szczegóły.
Z wierzchołka góry oko wędrowca padało na wielką dolinę Couesnon, któréj szczyt, jeden z najwyższych wśród widnokręgu, zajmuje miasto Fougères. Zamek jego panuje ze szczytu skały, na któréj zbudowany, po-nad kilkoma ważnemi drogami, co go zdawna czyniło kluczem do wnętrza Bretanii. Stąd-to oficerowie nasi podziwiali tę kotlinę, uposażoną zarówno bujną żyznością gruntu, jak i rozmaitością widoków. Ze wszystkich stron wznoszą się tu amfiteatralnie łupkowe góry, różane swoje boki ubierając w lasy dębowe i w pochyłościach swych kryjąc pełne czerstwéj woni rozdoły. Skały te zakreślają szeroki łuk, w głębi którego wyściela się łagodną linią niezmierzona okiem łąka, podobna do ogrodów angielskich. Mnóstwo żywopłotów, otaczających liczne, a nieregularnie założone, gęsto obsadzone drzewami gospodarstwa, nadaje temu zielonemu kobiercowi jeden z najbardziéj uderzających wyrazów pejzażowych we Francyi i mieści bogate tajemnice powabu w tych niezliczonych kontrastach, których wrażenie zdolne jest przejąć do głębi najzimniejsze dusze. W owéj chwili widok okolicy ożywiały te przewiewne
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/13
Ta strona została skorygowana.