Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/131

Ta strona została skorygowana.

ku, to jasne, jak wyglansowany bagnet. Toż to będzie niemały zaszczyt dla naszéj półbrygady miéć taką kapitanową.
— To prawda — odparł Beau-Pied. Możesz jeszcze dodać na pochwałę téj rudery, że pijemy tu przepyszny cydr. To tylko bieda, że go potrzeba pić pod tym przeklętym płotem... Zdaje mi się ciągle, że widzę naszych poczciwych druhów, biednego Larose’a i Vieux Chapeau spadających w ten przepaścisty rów na Pélerinie. Harcap Larose’a tak się kiwał, jak młotek przy furcie. Nie zapomnę tego nigdy...
— Mój kochany Beau-Pied, jak na żołnierza, masz zawiele wyobraźni! Mógłbyś pisać wiersze i zostać członkiem Instytutu.
— Jeżeli ja mam wyobraźnię za bujną, to ty jéj nie masz wcale — odparł Beau-Pied — i dużo wody upłynie, nim zostaniesz konsulem.
Dyskusyę przerwał śmiech ogólny grzejących się przy ognisku. Clef-des-Coeurs w całym swoim arsenale dowcipu nie znalazł broni, którąby mógł odeprzéć ten atak swego przeciwnika..
— No! a teraz służba. Idźmy do ogrodu. Ja wezmę się naprawo — rzekł Beau-Pied.
— Jeżeli ty naprawo, to ja nalewo — odpowiedział Clef-de-Coeurs. Ale poczekaj! jeszcze jednę szklankę cydru. Język mi zasechł i lgnie do podniebienia, jakby nie przymierzając był z gumowego płótna, którém Hulot obwija swój kapelusz galowy.
Lewa strona ogrodu, do któréj zlustrowania tak leniwie zabierał się Clef-des-Coeurs była na nieszczęście tą groźną stroną, w któréj Fanszeta dostrzegła słanianie się owych podejrzanych cieniów. W wojnie wszystko zależy od losu... Wchodząc do salonu i kłaniając się towarzystwu Gérard rzucił badawczém spojrzeniem po osobach, które je składały. Podejrzenie owładnęło nim tém silniejsze: zbliżył się więc do panny de Verneuil i rzekł do niéj pocichu:
— Zdaje mi się, że, im prędzéj wydostaniemy się stąd, tém lepiéj dla nas. Nie bardzo mi się to miejsce pewném widzi.
— Jakto! nie czujesz się bezpiecznym u mnie, poruczniku!? — zapytała śmiejąc się. — Bądź spokojny! Pewniejszym o siebie i o swoich możesz tu być nawet, niż w Mayennie.
Kobieta zawsze za swego kochanka odpowiada z pewnością większą, niż za siebie. Obu oficerów odpowiedź ta uspokoiła.
W téj chwili całe towarzystwo przeszło do sali jadalnéj, mimo kilku głosów, radzących wstrzymać się jeszcze chwilkę do przybycia jednego z ważniejszych członków zebrania, dającego na siebie czekać. Panna de Verneuil, korzystając z ciszy, jaka zwykle panuje przy rozpoczęciu uczty, baczniejszą mogła zwrócić uwagę na to zgro-