Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/134

Ta strona została skorygowana.

stu latach, spędzonych w głębokiéj prowincyi, już się przestarzéć i zardzewieć można. Ludzie tego rodzaju nie mają zwykle taktu przy całéj pewności siebie, mówią dowcipnie wierutne głupstwa, nie ufają z wielką delikatnością i przyczyniają sobie niezmiernie dużo trudu, ażeby — wpaść w pułapkę.
Po krótkiéj ale zwinnéj szermierce grabek po talerzu nieznajomy podniósł oczy i począł rozglądać się dokoła. Podziw jego wzmógł się jeszcze bardziéj, gdy spostrzegł dwóch oficerów republikańskich; zapytał więc spojrzeniem panią du Gua, co to ma znaczyć? Za całą odpowiedź ta ostatnia wskazała mu wzrokiem pannę de Verneuil. Ujrzawszy syrenę, któréj piękność poczęła już zacierać wrażenie, wywołane w umysłach wszystkich podejrzeniami pani du Gua, tłusty nieznajomy uśmiechnął się jednym z tych uśmiechów impertynenckich i drwiących, które zdają się zawierać w sobie całe tomy powieści skandalicznych. Pochylił się do ucha jednego z sąsiadów swoich i wyrzekł kilka wyrazów, które, pozostając tajemnicą dla oficerów i Maryi, przeszły niezwłocznie z ust do ust, od uszu do uszu współbiesiadników, aż dostały się do serca tego, którego miały zranić śmiertelnie. Naczelnicy Wandei i Szuanów zwrócili teraz oczy na margrabiego z tą ciekawością, która okrucieństwem trąci. Oczy pani du Gua biegały ciągle od margrabiego ku Maryi, wydając błyski niepohamowanéj radości. Oficerowie zaniepokojeni spoglądali na siebie, oczekując rezultatu téj dziwnéj sceny. W jednéj chwili widelce opadły z rąk bezczynnie, cisza zapanowała w sali, a wszystkie spojrzenia utkwiły nielitościwie w Garsa. Przerażająca wściekłość odmalowała się na jego krwistéj twarzy, która w jednéj chwili nabrała woskowéj bladości. Młody wódz zwrócił się do biesiadnika, od którego wąż téj wieści wziął swój początek, i głosem głuchym, jakby powleczonym żałobną krepą, zawołał:
— Hrabio! mów, czy-to prawda? Niech się piekło rozstąpi!
— Honorem ręczę za prawdę — rzekł hrabia z poważnym ukłonem.
Margrabia spuścił oczy na jednę chwilę, lecz natychmiast je podniósł i zwrócił na Maryą, która z przerażeniem przyjęła to groźne spojrzenie.
— Życiebym oddał — rzekł zcicha — gdybym się mógł zemścić natychmiast.
Pani du Gua zrozumiała raczéj po ruchu, niż dosłyszała słowa, przez margrabiego wymówione, i uśmiechnęła się do niego tak, jak się uśmiechamy do strapionego przyjaciela, którego rozpacz niedługo ma już potrwać.
Ogólna wzgarda dla panny de Verneuil malująca się na wszyst-