Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/141

Ta strona została skorygowana.

drzwiach — mogłem trącić się kieliszkiem z mojemi katami, ale nie pozostanę ni chwili z mojemi mordercami.
I zniknął za drzwiami, pozostawiając za sobą podziw współbiesiadników.
— No! i cóż panowie mówicie o tych adwokatach, mówcach i chirurgach, którzy kierują Rzecząpospolitą? — zapytał zimno Gars.
— Do stu piorunów, margrabio! — odrzekł hrabia de Bauran, w każdym razie są oni źle wychowani. Ten ostatni, o ile mi się zdaje, impertynencko się z nami znalazł.
Szybka ucieczka kapitana miała, prócz innych, jeden jeszcze tajemniczy powód. Istota tak wzgardzona, tak upokorzona, i w téj chwili prawdopodobnie już ginąca, tak silne wdziękami swemi uczyniła na nim wrażenie, że zapomniéć jéj nie mógł i mówił do siebie wychodząc:
— Choćby to nawet była jakaś dziewczyna podejrzana, w każdym razie nie jestto kobieta zwyczajna i radbym się z nią ożenić...
Zrozpaczył on już tak o możności uratowania jéj z rąk tych dzikich, że pierwszą jego myślą, gdy ujrzał się ocalonym, było wziąć ją pod swą opiekę. Na nieszczęście, wybiegłszy do przedsionka, ujrzał podwórze puste. Rzucił oczyma dokoła siebie, wsłuchał się w ciszę i nie usłyszał nic, jak tylko śmiechy krzykliwe i odległe Szuanów, którzy pili w ogrodzie dzieląc się zdobyczą. Zwrócił się na los szczęścia ku fatalnéj oficynie, pod którą nieszczęśliwych jego żołnierzy rozstrzelano i z tego kąta, przy słabym blasku kilku światełek, rozróżnić zdołał grupy, które tworzyli strzelcy królewscy. Ani Pille-Miche’a, ani Marche-a-Terre’a, ani młodéj kobiety nie znalazł jednak, ale w téjże chwili uczuł się delikatnie pociągniętym za mundur, odwrócił się i obaczył Fanszetę, klęczącą u nóg swoich.
— Gdzie ona? — zapytał.
— Nie wiem! Piotr odpędził mię, nakazując nie ruszać się stad.
— Którędy poszli?
— Tamtędy — odpowiedziała, wskazując na drogę.
Kapitan i Fanszeta spostrzegli w téj chwili we wskazanym kierunku kilka cieniów, jakie od światła księżycowego padały na jezioro i rozpoznali kształty kobiece, których piękność, choć niewyraźnie dostrzegana, pobudziła ich serca do silniejszego bicia.
— O! to ona! — zawołała Bretonka.
Panna de Verneuil zdawała się stać spokojnie i z rezygnacyą wpośród kilku ludzi, których ruchy zdradzały toczące się między niemi układy.
— Jest ich kilku, ale to nic, pójdziemy!
— Oni i pana zabiją i jéj nie ocalą — rzekła Fanszeta.