Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/142

Ta strona została skorygowana.

— Jak raz dzisiaj byłem tak, jak zabity — rzekł wesoło.
I oboje pobiegli ku bramie w ruinach, po-za którą odbywała się ta scena.
— Nie, nie pójdę daléj! — zawołała. Piotr mi powiedział, żebym się w to nie mieszała. Znam go, jeszcze popsujemy wszystko. Rób pan, co chcesz, panie kapitanie, ale oddal się ode mnie. Gdyby Piotr zobaczył pana przy mnie, zabiłby mię pewno.
W téj chwili Pille-Miche ukazał się w bramie, zawołał pocztyliona, który znajdował się w stajni i spostrzegł kapitana. W mgnieniu oka, zwrócił ku niemu lufę swego karabina, wołając:
— Święta Anno z Auray! proboszcz z Autrain miał racyę mówić nam, że Błękitni podpisują dyabłom cyrografy. Czekaj, czekaj, ja ci dam zmartwychwstawać!
— Wstrzymaj się! Mnie darowali życie — krzyknął Merle widząc się zagrożonym — oto rękawiczka twego gienerała!
— Tak, tak gadają duchy — odparł Szuan. Ja ci tam życia nie daruję! Ave Maria...
Wystrzelił. Kula trafiła w głowę kapitana, który padł.
Gdy Fanszeta zbliżyła się do Merle’a, usłyszała niewyraźnie już wymówione słowa:
— Wolę zresztą zostać tu z niemi, niż wracać bez nich!
Szuan rzucił się na republikanina, aby go obedrzéć, mówiąc: Ci zmartwychwstali mają to przynajmniej dobrego, że zmartwychwstają w ubraniu. Stanął jednak osłupiały, gdy spostrzegł rękawiczkę Garsa, ten znak bezpieczeństwa, w zaciśniętéj dłoni kapitana, który padł właśnie w chwili, gdy chciał ją pokazać.
— Nie chciałbym być w skórze syna mojéj matki! — krzyknął i znikł z szybkością ptaka.
Aby zrozumiéć to spotkanie, fatalne dla kapitana, konieczném jest pójść za panną de Verneuil od chwili, gdy ją margrabia w chwili rozpaczy i wściekłości porzucił i oddał w ręce Pille-Miche’a. Fanszeta w téjże chwili pochwyciła konwulsyjnie ramię Marche-a-Terre’a, prosząc go łzawemi oczyma o spełnienie danéj obietnicy. O kilka kroków od nich Pille-Miche uprowadzał swoję ofiarę, jak gdyby ciągnął za sobą jaką pakę bez kształtu i wartości. Marya z rozpuszczonemi włosami, z głową pochyloną zwróciła oczy na jezioro, ale wstrzymana silném ściśnięciem żelaznéj ręki Szuana, musiała iść za nim powoli, on zaś oglądał się za nią co chwila, to aby jéj się przypatrzyć, to znowu aby ją do szybszego chodu zniewolić, i za każdym razem myśl jakaś jowialna zarysowywała na jego ohydnéj twarzy straszny uśmiech.
— To piękna bestya dopiéro! — zawołał z grubijańskim zamachem słowa.