Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/144

Ta strona została skorygowana.

przyglądając jéj się bystro i lubieżnie wzrokiem, jakim dwaj starcy musieli przyglądać się Zuzannie w kościele.
— Chcesz — rzekł Marche-a-Terre z ciężkiém westchnieniem — dam ci za nią trzydzieści liwrów rocznego dochodu!
— E! nie żartuj!
— Dam!
— Doprawdy?
— No, przybij na zgodę! — zawołał Marche-a-Terre, wyciągając do niego rękę.
— Cóżeś myślał, przybiję! jak jeszcze! Za te pieniądze można dostać Bretonek i świeżych i pięknych! Ale kareta czyja będzie? — zapytał Pille-Piche po namyśle.
— Moja! — krzyknął Marche-a-Terre tonem groźnym, w którym czuć było pewien rodzaj wyższości, jakiéj mu nad towarzyszem użyczał dziki jego i okrutny charakter.
— A gdyby złoto było w karecie?
— Nie przybiłżeś targu?
— No! przybiłem...
— To idź-żeż teraz, rozwiąż pocztyliona, który tam leży zakneblowany w stajni.
— A jeżeli jest złoto tam w karecie...
— No! mówię, czy jest czy niéma! — krzyknął Marche-a-Terre, brutalnie wstrząsając Maryę za rękę.
— Mam setkę talarów — wtrąciła panna de Verneuil.
Usłyszawszy to, dwaj Szuanie popatrzyli na siebie.
— Ej! przyjacielu, nie kłóćmy się o jakąś „niebieską“ — szepnął Pille-Miche do ucha towarzyszowi, buchnijmy ją w staw z kamieniem u szyi a stoma talarami się podzielmy.
— Dam ci jeszcze sto talarów z mojéj części okupu d’Orgemonta — krzyknął Marche-a-Terre wstrzymując westchnienie, jakie mu ta ofiara z piersi wyrwała.
Pille-Miche wydał z siebie jakiś okrzyk, dziki, który miał radość wyrażać, i pobiegł po pocztyliona, a radość jego przyniosła śmierć kapitanowi, którego w drodze napotkał.
Posłyszawszy odgłos wystrzału Marche-a-Terre lotem błyskawicy pobiegł w stronę, gdzie zostawił Fanszetę i zastał ją jeszcze pełną grozy, klęczącą z rękami złożonemi nad trupem biednego oficera, prawie skamieniałą z przerażenia, tak ją silnie wzruszył widok spełnionego morderstwa.
— Biegnij do twojéj pani — krzyknął gwałtownie Szuan, już jest bezpieczna!
Pobiegł sam po pocztyliona, a powracając z szybkością błyska-