Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/146

Ta strona została skorygowana.

walki, zwrócił uwagę wszystkich współbiesiadników, którzy się obejrzeli znacząco po sobie. Margrabia wstał od stołu i wyszedł.
— On ją jednak kochał! — rzekła z ironią pani du Gua. Idźno za nim, panie de Fontaine; nie trzeba go zostawiać samego, będzie nudny jak nieszczęście, jeżeli mu pozwolimy czarne myśli trawić samemu.
Wstała i przysunęła się do okna, wychodzącego na podwórze, pragnąc chociaż zdaleka i niby przypadkiem dojrzéć trupa Maryi. Stąd mogła rozróżnić w dali, przy ostatnich promieniach bladego księżyca na zachodzie karetkę, biegnącą po alei, wysadzanéj jabłoniami, z niezmierną szybkością; welon panny de Verneuil, porwany wiatrem, powiewał nad karetą. Na ten widok pani du Gua, rozwścieklona, porzuciła zgromadzenie.
Margrabia oparty o filar przedsionka, zagłębiony w smutnych medytacyach, patrzył bezmyślnie na stupięćdziesięciu blisko Szuanów, którzy po rozdziale zdobyczy, odbytym w ogrodzie, powrócili dokończyć baryłki cydru i spożyć bochenki chleba, przeznaczone dla Błękitnych. Żołnierze ci nowego rodzaju, na których opierały się nadzieje monarchii, pili, podzieliwszy się na grupy, podczas kiedy na grobli, leżącej naprzeciw przedsionka, siedmiu lub ośmiu zpomiędzy nich zabawiało się wrzucaniem do wody trupów niebieskich, obciążając ich ładunkiem kamieni. Ten widok, połączony z wrażeniami, jakie budziły kostiumy i wyrazy oblicza tych ludzi okrutnych i barbarzyńskich a nie troszczących się o nic, tak był niezwykły i tak nowy dla pana Fontaine, któremu wojska wandejskie inną, szlachetniejszą przedstawiały postać, że korzystając ze sposobności, zapytał margrabiego:
— I cóż pan myślisz zrobić z podobnego rodzaju bestyami?
— Nic wielkiego, nieprawdaż, kochany hrabio! — odparł Gars.
— Czy nauczą się oni manewrować wobec republikanów?
— Nigdy!
— Czy chociaż kiedykolwiek nauczą się rozumiéć i wykonywać twoje rozkazy, margrabio?
— Nigdy!
— Na cóż więc się przydadzą?
— Do zatopienia miecza we wnętrznościach Rzeczypospolitéj — odparł margrabia głosem grzmiącym — do zajęcia w trzech dniach Fougères a w dziesięciu całéj Bretanii! Słuchajcie, panowie — rzekł daléj łagodnie — wracajcie do Wandei. Niech tylko d’Autichamp, Suzannet, opat Bernier, idą tak szybko jak ja, niech nie traktują z pierwszym konsulem, jak mnie dochodzą smutne wieści — uścisnął przy tych słowach rękę Wandejczyka — a będziemy za dni dwadzieścia pod Paryżem.