Przypuszczając, iż biedni ci ludzie porzucali z żalem swój kraj i swe drogie obyczaje domowe, ażeby umrzéć gdzieś na obcéj ziemi, przebaczyli im mimowolnie opóźnienie, którego przyczynę rozumieli. Z szlachetnością, właściwą sercom żołnierskim, nadali oni owéj pobłażliwości pozór, jakoby chcieli zbadać pozycye wojenne téj pięknéj okolicy. Ale Hulot — którego odtąd nazywać będziemy komendantem, ażeby ominąć konieczność nadawania mu niedość harmonijnie brzmiącego tytułu szefa pół-brygady — należał do tych żołnierzy, co to wśród grożącego niebezpieczeństwa nie pozwalają ująć się wdziękom pejzażów, choćby te były rajem ziemskim. Potrząsł więc głową, robiąc giest przeczący i ściągnął dwoje grubych, czarnych brwi, które nadawały wyraz surowy jego obliczu.
— Czemuż u dyabła oni nie idą? — zapytał po raz drugi swym głosem zgrubiałym wśród wojennych mozołów. — Czy we wsi znajduje się jaka madonna, której chcą rękę uścisnąć?
— Pytasz, dlaczego? — ozwał się jakiś głos na to.
Wtém usłyszawszy dźwięki rogów, któremi wieśniacy tych dolin nawołują swe trzody, komendant obrócił się szybko, jakby uczuł dotknięcie szpady, i o dwa kroki od siebie ujrzał człowieka, ubranego jeszcze dziwaczniéj od tych, których prowadził do Mayenny, aby ich oddać w służbę rzeczypospolitéj. Nieznajomy ten, figura przysadkowata, o szerokich barkach, miała głowę prawie tak wielką jak u wołu, z którym łączyło ją nie to jedno zresztą podobieństwo. Grube nozdrza czyniły nos jego krótszym jeszcze, niż był istotnie. Szerokie wargi, podgięte zębami jak śnieg białemi, wielkie i okrągłe czarne oczy, otoczone groźnemi brwiami, uszy obwisłe i ryże włosy nie przypominały w niczém naszéj białéj rasy kaukaskiéj, ale zbliżały go do trawożernych. Nareszcie i brak wszelkich innych cech człowieka społecznego tém charakterystyczniéj piętnował odkrytą głowę nieznanego człowieka. Twarz, zbrązowiała od słońca, ze swemi kończastemi rysami tworząca niejaką analogią z granitem, który wydaje grunt tych okolic, była jedyną widzialną częścią téj szczególnéj istoty. Począwszy od szyi, był on odziany w siermięgę, mającą kształt bluzy z rudawego płótna, jeszcze grubszego, niż na spodniach mniéj zamożnych rekrutów. Ta siermięga, w której starożytnik odkryłby sayę (saga), lub saxon Gallów, kończyła się w połowie ciała, wiążąc się z dwiema płachtami z koziéj skóry za pomocą kawałków drzewa, zgruba zaledwie ociosanego i korą tu i owdzie pokrytego. Skóra ta, zakrywając mu uda i łydki, nie pozwalała dopatrzyć żadnego kształtu ludzkiego. Olbrzymie saboty okrywały jego nogi. Długie, błyszczące włosy, podobne do sierści na koziéj skórze, spadały z obu stron na szyję, przedzielone na dwie równe części i podobne do warkoczy na tych posągach średniowie-
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/15
Ta strona została skorygowana.