dzie, jak na szafot! Tak! tak stanę się pewną, że nie będę miała rywalki. Nędznik sam wydał wyrok śmierci na siebie: dzień bez jutra, powiedział... Wasza Rzeczpospolita i ja będziemy pomszczeni. Rzeczpospolita! — zaczęła znowu głosem, którego dziwny akcent przeraził Hulota. Więc on umrze za to, że podniósł broń przeciw ojczyźnie? Więc Francya ukradnie mi moję zemstę! Ach! jakże życie jest marne! Jedna śmierć jednę tylko zbrodnię okupić może. Ale jeżeli ten panicz ma jednę tylko głowę, ja będę miała jednę całą noc, aby mu dać uczuć, o ile więcéj traci niż życie! Przedewszystkiém jednak komendancie, ty, który go zabijesz (tu wydarło się jéj z piersi westchnienie), proszę cię, czyń tak, aby nic nie zdradziło mojéj zdrady, i żeby legł pewny mojéj wierności! O nic cię więcéj nie proszę! Niech widzi mnie tylko jedynie i moje pieszczoty!
Zamilkła a za purpurą jéj twarzy Hulot i Korentyn dostrzegli, że gniew i szał namiętny nie zdołały zabić całkowicie w niéj wstydu. Marya drżała gwałtownie wymawiając te słowa. Wsłuchiwała się w nie sama jakby wątpiła, że to ona je wyrzekła, i zadrżała znowu naiwnie, robiąc giest kobiety, któréj z rąk się zasłona wymknęła.
— Ale miałaś go pani w swych rękach — rzekł Korentyn.
— Prawdopodobnie — odrzekła z goryczą.
— Dlaczegoż mnie było wstrzymywać, gdy go schwytałem — zapytał Hulot?
— Ależ, komendancie, nie byliśmy pewni wtedy, że to on!
Mówiąc to, przechadzała się gwałtownemi krokami po izbie i rzucała groźne spojrzenia na obu widzów téj burzy. Nagle uspokoiła się. — Nie poznaję się — zawołała głosem prawie męskim. — Nie czas rozmawiać! Trzeba iść po niego!
— Iść po niego! — zawołał Hulot — ależ, kochane dziecko, nie wiesz chyba, co mówisz, nie wiesz pewno, że nie jesteśmy panami okolicy, i że jeżeli się ośmielisz wyjść za bramy miasta, zostaniesz pochwyconą i zginiesz niedaléj, jak o jakie sto kroków.
— Dla tych, którzy się chcą zemścić, niéma niebezpieczeństwa — odpowiedziała z giestem wzgardy, którym wygnała z izby obu świadków swego szału.
— Co za kobieta! — krzyknął Hulot wychodząc z Korentynem. Co-za myśli niedorzeczne mają ci naczelnicy policyi w Paryżu! Ona nigdy nam go nie dostawi — dodał, kręcąc głową.
— O! dostawi! — odparł Korentyn.
— Czyż nie widzisz, że ona go kocha?
— Właśnie dlatego. Zresztą — rzekł Korentym, spoglądając na zdziwionego komendanta — ja tu jestem, ja nie dam jéj zrobić
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/152
Ta strona została skorygowana.