grabia. Staranne badania bezowocne i głęboka cisza, która panowała całéj okolicy, dały jéj poznać, że miejscowość tę opuścili już Szuanie i ich naczelnik.
Cały wysiłek namiętności upadł w jednéj chwili z nadzieją, która go wzbudziła. Znajdując się sama, wśród nocy, w okolicy nieznanéj a będącéj teatrem zaciętéj wojny domowéj, Marya zastanowiła się, a uwagi Hulota i strzał pani du Gua, przejęły ją dreszczem trwogi. Spokój nocy, tak głęboki w górach, pozwalał jéj słyszéć każdy szelest najmniejszego nawet listka, oderwanego lekkim podmuchem wiatru, i szmery te łagodne, trwożliwe drżały w powietrzu, dając miarę samotności i ciszy w naturze. Wiatr panował w nadpowietrznych sferach, unosząc z pewną gwałtownością chmury, i, wywołując w ten sposób ciągłe zmiany światła i cieni, przerażał jeszcze bardziej Maryą, nadając przedmiotom najzwyklejszym kształty fantastyczne i groźne. Zwróciła oczy ku domkom miasta Fougères, których światła błyszczące w oknach były tém dla niéj, czém gwiazdy są dla stropów horyzontu, i nagle spostrzegła wieżę Papeganta. Od jéj własnego mieszkania oddzielała ją mała tylko przestrzeń, ale przestrzeń ta była przepaścią! Przypomniała sobie wszystkie niebezpieczeństwa drogi, jaką przebyła, ażeby się tu dostać, i przyszła do przekonania, że trudniéj byłoby jéj powrócić teraz tąż samą drogą do domu, aniżeli iść daléj do zamierzonego celu. Pomyślała, że rękawiczka margrabiego oddali od niéj niebezpieczeństwo téj nocnéj przechadzki, jeżeli Szuanie plądrują po okolicy. Jedna tylko pani du Gua mogła być dla niéj istotnie niebezpieczną. Na tę myśl Marya pochwyciła za sztylet, który miała u pasa, i skierowała swoje kroki ku wiejskiemu domkowi, którego dach spostrzegła z wierzchołka okolicy ś-go Sulpicyusza.
Szła jednak już znacznie wolniéj, gdyż nie znała dotąd ponurego majestatu, który przygniata istotę samotną, błądzącą w nocy wśród dzikiéj okolicy, kędy ze wszystkich stron wyniosłe góry zdają się pochylać ku sobie głowy, jakby zebrani na wspólną naradę olbrzymi. Szelest jéj własnéj sukni, zatrzymywanéj i zaczepiającéj się o gałęzie, nieraz o drżenie ją przyprawiał, i nieraz przyśpieszała kroku, aby się zatrzymać na chwilę, jakby pod grozą zbliżającéj się śmierci. Niezadługo jednak okoliczności przybrały charakter taki, wobec którego najodważniejszy mężczyzna nie mógłby utrzymać się w równowadze i wobec którego pannę de Verneuil ogarnęło przerażenie, które tak silnie naciska sprężynę życia, iż wszystko u człowieka natenczas bywa bezgraniczném, zarówno siła jak śmiałość. Najsłabsze istoty w takich chwilach zdolne są do czynów, wymagających olbrzymiéj siły, a najsilniejsi tracą nieraz zmysły z bojaźni.
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/160
Ta strona została skorygowana.