Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/161

Ta strona została skorygowana.

Marya posłyszała w bardzo małéj odległości od siebie dziwne jakieś szmery, wyraźne i niepochwytne zarazem. Jak noc ta zmienna, to świetlana, to znowu ciemna, tak i głosy te zdradzały jakiś chaos i zamieszanie, a ucho z trudnością je chwytało. Zdawały się one wychodzić z łona ziemi, która drżała, jakby pod stopami mnóstwa maszerujących ludzi. Chwila jasności księżycowéj pozwoliła pannie de Verneuil dojrzéć o kilka kroków od siebie długi szereg ohydnych postaci, które poruszały się, jak kłosy na roli, i posuwały się naprzód, jak mary tajemnicze. Widziała je tylko przez mgnienie oka, ciemność bowiem zapadła, jak czarna zasłona, i zakryła przed nią ten straszny obraz, z którego wyszczerzało się mnóstwo żółtych i błyszczących oczów. Zerwała się szybko i pobiegła na szczyt wzgórka, uciekając przed trzema z tych postaci, które się do niej zbliżały.
— Widziałeś? — zapytał jeden.
— Poczułem wiatr zimny, gdy przebiegł koło mnie — odrzekł drugi stłumionym głosem.
— Odetchnąłem, jakby chłodném i wilgotném powietrzem cmentarza — odezwał się trzeci.
— Czy on biały? — zapytał znowu pierwszy.
— Dlaczego on jeden powrócił z tych, którzy zginęli pod „Péleriną?“
— Dlaczego! dziwne pytanie! — odparł trzeci.
— A dlaczego zawsze mają pierwszeństwo i robią się wyjątki dla tych, którzy należą do „Serca Jezusowego?“. Niechtam! już ja wolę umrzéć bez spowiedzi, niż tłuc się po świecie, jak on, nie jedząc ani pijąc, bez krwi w żyłach i bez ciała na kościach!
— Ach!
Ten wykrzyknik, albo raczéj, ten straszny krzyk wydarł się z piersi składających tę grupę ludzi, gdy jeden z Szuanów wskazał palcem na wysmukłą postać i bladą twarz panny de Verneuil uciekającéj z niezrównaną szybkością, bez najlżejszego szelestu.
— Tam! — Patrz tutaj! — Gdzież on teraz? — Tam! — Tu! — Już znikł! — Nie! — Gdzietam? — Ale znikł... — Czy go widzisz?
Pytania te i wykrzykniki, rzucane z szybkością błyskawicy, wznosiły się jak szmer fal uderzający o brzegi.
Panna de Verneuil biegła z nieustraszoną odwagą ku domkowi i widziała mnóstwo niewyraźnych postaci, znikających za jéj zbliżeniem się z oznakami panicznego strachu. Czuła się porwaną jakby nieznaną jakąś siłą, która ją opanowała. Lekkość jéj lotu, zagadkowa dla niéj saméj, stała się nowém źródłem przestrachu dla panny de Verneuil. Postacie, które za jéj zbliżeniem zrywały się, jakby