neuil zapominając o swém własném niebezpieczeństwie wydała okrzyk zgrozy.
— Kto się tu odzywa? — zapytał Marche-a-Terre.
Szuanie rzucili dokoła spojrzenia pełne trwogi. Ludzie ci, tak odważni wobec paszcz armatnich, drżeli przed duszami. Pille-Miche sam jeden słuchał uważnie, nie przeszkadzając sobie wcale, wyznań, jakie wzmagające się bóle wydzierały jego ofierze.
— Pięćset sztuk! Dobrze! Dam pięćset — wołał skąpiec.
— Ba! dobrze to mówić, ale gdzież one? — pytał spokojnie Pille-Miche.
— Gdzie!? Znajdziecie je pod pierwszą jabłonią. Matko Przenajświętsza! W głębi ogrodu, na lewo!... Jesteście zbóje, katy, oprawcy, złodzieje... Ach umieram, jest tam dziesięć tysięcy franków!
— Nie chcę franków — wołał Marche-a-Terre — daj nam liwrów! Pieniądze rzeczypospolitéj noszą na sobie pogańskie figury i nigdy kursu nie będą miały.
— Są tam liwry, same liwry w doskonałych sztukach złotych! Ale rozwiążcie mnie, puśćcie mnie, wszak wiecie już, gdzie moje życie, gdzie mój skarb!
Czteréj Szuanie spojrzeli po sobie, nawzajem szukając w gronie swojém tego, któremu powierzyć można wykopanie skarbu. Barbarzyńskie to okrucieństwo tak silnie oddziałało na pannę de Verneuil, że nie pytając już nawet, czy blada jéj twarz dostatecznie ją zabezpieczy, odważnie krzyknęła głosem, któremu nadała umyślnie dźwięk grobowy:
— Nie boicie się gniewu bożego! Odwiążcie go, barbarzyńcy!
Szuanie podnieśli głowy, ujrzeli w górze dwoje oczu błyszczących jak dwie gwiazdy i umknęli co prędzéj przerażeni. Panna de Verneuil wskoczyła do kuchni, pobiegła do d’Orgemonta, wyciągnęła go ruchem tak gwałtownym z ognia, że cały stos misternie ułożony rozsypał się, potém ostrzem sztyletu przecięła sznury któremi był związany... Gdy ocalony skąpiec stanął na nogach pierwszym wyrazem, jaki zaigrał na jego twarzy, był śmiech bolesny lecz ironiczny.
— Idźcie sobie, idźcie pod jabłoń zbóje! łotry! — wołał — Ho ho! już oto drugi raz w pole ich wywodzę, ale trzeci raz mnie nie złapią!
W téj saméj chwili głos kobiecy rozległ się zewnątrz jaskini.
— Duszy, duszy! — wołała pani du Gua — głupcy! wszakże to ona! Tysiąc sztuk złota temu, kto mi przyniesie głowę téj nędznicy!
Panna de Verneuil zbladła, ale skąpiec roześmiał się, ujął ją za
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/167
Ta strona została skorygowana.