Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/168

Ta strona została skorygowana.

rękę, pociągnął pod kaptur komina, i poprowadził tak ostrożnie, aby nie został najlżejszy ślad przejścia wśród ogniska zajmującego niewielką przestrzeń, a przybywszy do ściany nacisnął sprężynę. Wielka żelazna płyta odskoczyła nagle. Zanim wspólni wrogowie ich zbiegli do wnętrza piwnicy, już ciężkie drzwi zamknęły się za niemi bez szczęku. Wtedy dopiéro zrozumiała panna de Verneuil cel dziwnych ruchów d’Orgemonta, których sobie wprzód wytłomaczyć nie mogła.
— Widzisz pani — zawołał Marche-a-Terre — duch porwał ze sobą Błękitnego...
Przerażenie było snadź wielkie, gdyż zapanowała w jaskini taka cisza, iż bankier i jego towarzyszka w ukryciu swojém słyszeli wyraźnie, jak Szuanie szeptali modlitwy:
Ave, sancta Anna Auriaca gratia plena, Dominas tecum...
— Modlą się, głupcy! — zawołał d’Orgemont.
— Nie boisz-że się pan — spytała panna de Verneuil przerywając towarzyszowi — aby nas nie odkryli?...
Śmiech starego skąpca rozproszył jéj obawy.
— Płyta żelazna wpuszczona jak w stół granitowy dziesięć cali grubości mająca. My ich słyszymy, ale oni nas słyszéć nie mogą!
Potém ujął rękę swojej wybawczyni i oparł ją o szparę, którą dostawały się do ciemnicy kłęby świeżego powietrza. Panna de Verneuil zrozumiała teraz, że otwór ten znajdował się w rurze komina.
— Aj! — wołał d’Orgemont. — Łydki mnie pieką nieco! Niech ich piorun trzaśnie! Ta klacz Charette’a, jak ją w Nantes nazywają, nietaka głupia, żeby nawracała na ludzi swoich siepaczy! Wie ona, że gdyby oni nie byli takiemi bestyami, toby się nie bili wbrew swemu interesowi! Słyszysz pani i ona się z niemi modli! Musi ona komicznie wyglądać! Tożbym ją chciał widziéć dopiéro, mówiącą: Ave, sancta Anna Auriaca! Wolałaby rozbić jaką pocztę i oddać mi cztery tysiące franków, które mi winna. Z procentami, z kosztami, toby uczyniło razem cztery tysiące siedemset osiemdziesiąt franków i jeszcze ileś tam centimów...
Skończywszy modlitwę, Szuanie podnieśli się i odeszli. Stary d’Orgemont ścisnął za rękę pannę de Verneuil, jakby chcąc jéj dać poznać, że pomimo tego niebezpieczeństwo nie minęło jeszcze.
— Nie, pani — zawołał Pille-Miche po kilku chwilach milczenia — choćbyśmy tu dziesięć lat stali, oni nie wrócą!
— Ależ ona stąd nie wyszła, ona tu gdzieś być musi! — mówiła uparcie klacz Charette’a.
— Nie, pani, nie, mury się pod niemi rozstąpiły! Wszakże