Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/170

Ta strona została skorygowana.

dziwnie ułożonych stopni wyżéj i wprowadził ją nawpół dobrowolnie, nie bez stękania jednak, do małego gabineciku mogącego miéć cztery stopy kwadratowe powierzchni, słabo oświeconego lampą zawieszoną u powały. Można było poznać odrazu, że skąpiec przedsięwziął wszelkie środki, aby mógł w téj kryjówce przepędzić więcéj niż jeden dzień, gdyby wypadki wojny domowéj zmusiły go do tego.
— Nie zbliżaj się pani do muru, bo się pani wapnem powalasz! — zawołał nagle d’Orgemont.
I z wielkim pośpiechem odgrodził ręką szal panny de Verneuil od ściany, która zdawała się świeżo wybieloną. Giest jaki w tym celu uczynił, wywarł skutek wprost przeciwny temu, jakiego się spodziewał. Panna de Verneuil spojrzała uważniéj przed siebie i spostrzegła w rogu izby jakiś przedmiot, którego kształt wywołał z piersi jéj okrzyk przerażenia, gdyż odgadła natychmiast, że jestto istota ludzka powleczona mieszaniną wapna z piaskiem i ustawiona w kącie. D’Orgemont dał jéj znak, aby milczała, a małe jego oczki, jasno niebieskie, fajansowe zdradzały tyle przestrachu, ile go było we wzroku jego towarzyszki.
— Nierozsądna! myślałaś pani, żem go zamordował?... Wszakże to mój brat rodzony! — rzekł z głębszém jeszcze westchnieniem. — Jest-to pierwszy proboszcz, który wykonał przysięgę. Oto jest jedyne schronienie, w którém ukryć go mogłem przed wściekłością Szuanów i innych księży. Śmieli prześladować tak godnego człowieka! Był-to mój starszy brat, on jeden miał cierpliwość nauczyć mnie rachunku dziesiętnego! O! był-to poczciwy ksiądz! Był oszczędny i umiał zbierać pieniądze. Już cztery lata jak umarł, nie wiem sam z jakiéj choroby; widzi pani, ci księża to tak przyzwyczajeni do klękania, że nie mógł utrzymać się prosto na nogach... Umieściłem go tam, boby go byli z grobu wydostali! Kiedyś będę go mógł pochować w ziemi poświęcanéj, jak mówił ten biedaczysko, co przysięgę wykonał jedynie ze strachu.
Łza zakręciła się w suchych oczach skurczonego starca, a ruda jego peruka wydała się w tej chwili mniéj brzydką w oczach młodéj dziewczyny, która spuściła oczy przez mimowolny szacunek dla téj boleści. Pomimo rozczulenia d’Orgemont rzekł jeszcze raz:
— Nie zbliżaj się pani do muru, bo...
Wzrok jego nie opuszczał ani na chwilę oczu panny de Verneuil, któréj skąpiec chciał w ten sposób przeszkodzić w bliższém obejrzeniu ścian tego gabinetu, w którym ścieśnione powietrze nie wystarczało dla płuc dwojga ludzi. Mimo tego jednak Marya zdołała rzucić kilka spojrzeń zpod oka w różne strony, i widząc dziwne