Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/179

Ta strona została skorygowana.

z drzew, które bróg podpierały, nie mogąc się odważyć na przebycie błotnistego bagniska, służącego za podwórze domowi.
Chata owa, zasłonięta od wiatrów północnych wzgórkiem, który wznosił się szczytem swoim aż ponad dach jéj, i o tenże wzgórek oparta, poetyczny przedstawiała widok, płonki bowiem klonów i buków, kwiaty i mchy skał stanowiły jakby koronę jéj, wieńcami swemi szczyt dachów otaczając. Schody w skale i ziemi wyrżnięte pomiędzy brogiem i chatą, prowadziły na szczyt pagórka, gdzie mieszkańcy doliny użyć mogli w każdéj chwili przepysznego zdrowego górskiego powietrza. Nalewo chaty kończył się pagórek spadzisto, a spadzistość ta otwierała rozległy widok na orne pola i łąki, z których najbliższe należały do mieszkańców chaty. Pola te, podzielone żywopłotami i gdzieniegdzie umajone kępami drzew, bawiły oko rozmaitością, tworząc jakby małe ogródki. Pierwszy taki płot zamykał z jednéj strony podwórze. Droga, która prowadziła w pole, zamkniętą była grubym pniem drzewa, napoły spróchniałym. Pomiędzy schodami, wyżłobionemi w łupkowym gruncie, i ścieżką, zamkniętą owym pniem, przed bagnem i pod zwieszającą się skałą kilka odłamów granitowéj skały, zgrubsza tylko obrobionych i ustawionych jedne na drugich, tworzyło szczyt chaty i podtrzymywało nędzne mury z łat drewnianych, desek i kamieni. Połowa dachu pokrytą była zielonawemi gałązkami świerkowemi, jakby słomą, druga zaś — płaską dachówką, źle wypaloną. Zdradzało to wewnętrzny podział domu na dwie części, i rzeczywiście jedna z nich, oddzielona od drugiéj wątłém przepierzeniem, stanowiła oborę, a w drugiéj mieszkali właściciele.
Jakkolwiek chatka owa zawdzięczała bliskości miasta różne udogodnienia, nieznane już w odległości dwóch mil francuskich od tego miejsca, była ona jednak doskonałą illustracyą niestałości życia i niepewności jutra, do jakiéj wojny i zwyczaje feodalne tak silnie przyzwyczaiły niewolników i poddanych, że dziś jeszcze wielu włościan bretońskich nazywa tylko „mieszkaniem“ (demeure) zamek, przez dawnych panów zamieszkały. Nakoniec, rozpatrując się bliżéj w tém wszystkiém, z wysokiém, a łatwém do pojęcia zdziwieniem, panna de Verneuil spostrzegła wśród błota na podwórzu leżące tu i owdzie odłamki granitu, porzucone w ten sposób, iż wyznaczały ścieżkę, wiodącą ku zabudowaniom i przedstawiającą niejedno niebezpieczeństwo do przebycia. Słysząc jednak coraz bardziéj zbliżające się odgłosy kanonady i nie mając nic innego do wyboru, Marya poczęła przeskakiwać z kamienia na kamień, jakby przeskakiwała przez rynsztoki, pragnąc dostać się do chaty, która była jéj celem i schronieniem jedyném. Chatę zamykały drzwi, złożone z dwóch części, z których dolna pełna i stała, druga zaś górna opa-