Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/191

Ta strona została skorygowana.

litość, uczyń pan tak, żeby mnie nie spotkało nic podobnego na tym balu!..
— Będziesz tam pani pod moją opieką — rzekł dumnie hrabia. — Ale pani przyjdziesz do Saint-James dla Montaurana? — spytał smutnie.
— Chcesz pan więcéj wiedziéć ode mnie saméj — odparła ze śmiechem. — A teraz odejdź pan — dodała po chwili milczenia. — Przeprowadzę pana sama poza miasto, gdyż wojna tutejsza jest prawdziwie kannibalową, dziką i okrutną i niczemu ufać nie można.
— Więc los mój obchodzi panią choć trochę? — wykrzyknął hrabia. — Ach! pani, pozwól mi miéć nadzieję, że nie będziesz obojętną na moję przyjaźń... gdyż na to tylko uczucie liczyć mogę, nieprawdaż? — pytał z pewnym rodzajem próżności.
— No, no! nie staraj się, hrabio, być prorokiem — rzekła z tym wesołym wyrazem twarzy, jaki przybiera kobieta dla zrobienia wyznania, które nie kompromituje ani jéj tajemnic, ani jéj honoru.
Potém, wziąwszy na siebie futrem podbitą zarzutkę, doprowadziła hrabiego aż do Nid-aux-Crocs. Przybywszy do krańca ścieżki, rzekła mu jeszcze:
— Hrabio, bądź dyskretny, ani słowa nawet przed margrabią!
I położyła palec na ustach na znak milczenia.
Bauran, ośmielony względami panny de Verneuil, ujął jej rękę, czego mu nie broniła, i ucałował ją czule.
— O! pani, licz na mnie na śmierć i życie! — wykrzyknął, widząc się już w bezpieczném miejscu. — Jakkolwiek tyle prawie ci zawdzięczam, co mojéj matce, będzie mi jednak niezmiernie trudno miéć dla ciebie tylko szacunek.
I wybiegł za miasto. Widząc go dobiegającego skał świętego Sulpicyusza, Marya z zadowoleniem ruszyła głową, szepcąc do siebie pocichu:
— Ten grubas dał mi więcéj, niż życie za życie. Zrobiłabym sobie z niego łatwo posłuszne narzędzie! To człowiek i tamto człowiek, a oto właśnie różnica, która istnieje między jednym człowiekiem a drugim!
Nie dokończywszy swéj myśli, rzuciła ku miastu rozpaczliwe spojrzenie i powoli wróciła ku bramie ś-go Leonarda, gdzie jéj oczekiwali Hulot i Korentyn.
— Jeszcze dwa dni — zawołała — i... — Wstrzymała się, spostrzegając, że komendant nie jest sam. — I padnie on pod strzałami twoich karabinów — szepnęła do ucha Hulotowi.
Komendant cofnął się o kilka kroków i spojrzał z miną dziwnéj jakiéjś i nie dającéj się określić pobłażliwéj szorstkości na tę kobietę, któréj twarz, ani sposób zachowania się nie zdradzały żadnych