Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/194

Ta strona została skorygowana.

niku, poczęstował drugim piękną podróżną i, pozostawiwszy ją przy stole z drzewa kasztanowego, poszedł starać się o osły. Fioletowe światło, które rzucała świeczka żywiczna, nie było dosyć silném, ażeby zaćmić blask księżyca, wdzierający się przez otwór w drzwiach i srebrzący kapryśnie czarną podłogę i meble téj zadymionéj chaty. Mały chłopiec obudził się i podniósł śliczną swą zdziwioną główkę, a tuż nad jego pięknemi włoskami dwie krowy pokazywały przez otwory w ścianie obory pyski swoje różowe i duże błyszczące oczy. Wielki pies, którego fizyognomia nie była najmniéj inteligentną z całéj rodziny, zdawał się badać dwie przybyszki z niemniejszą ciekawością, niż ta, jaką okazywało dziecko. Malarz byłby długo podziwiał pyszną grę świateł na tym nocnym obrazie, ale Marya, niezbyt pochopna do rozpoczęcia rozmowy z Barbettą, która właśnie podnosiła się na łóżku, jak mara, i wielkie otwierała oczy, poznając tę, którą rano ukrywała, wyszła na podwórze, aby uniknąć zatrutego powietrza téj nory i pytań, jakieby jéj Bekanierka czynić mogła. Na podwórzu rozglądając się, Marya weszła po schodkach na wierzchołek skalistego pagórka, będącego podporą chaty Galope-Chopine’a, i poczęła przyglądać się z zachwytem wszystkim szczegółom cudownego krajobrazu, którego rozmaite drobnostki coraz inny przybierały charakter, stosownie do tego, czy widz postępował o kilka kroków naprzód ku wierzchołkowi wzgórza, czy też cofał się na dół ku głębiom doliny. Światło księżyca objęło w téj chwili jak by całunem mgły świetlanéj dolinę Couësnon. Niéma wątpliwości, że kobieta, która nosiła w sercu miłość wzgardzoną, musiała napawać się melancholią, jaką łagodne to światło w duszy jéj obudziło, dziwnie fantastyczną powierzchownością, jaką nadało granitowym masom, i świetnemi a mieniącemi się kolorami, jakiemi przybrało wody. Wtém ciszę ogólną rozdarł krzyk osłów. Marya zbiegła szybko do chaty Szuana i niebawem ruszyli w drogę.
Galope-Chopine, uzbrojony dubeltówką do polowania, odziany był długą skórą kozią, w któréj przypominał Robinsona Krusoe. Opalona jego i pomarszczona twarz zaledwie dostrzedz się dawała pod szerokim kapeluszem, jaki do dziś jeszcze, jakby dla zachowania starych tradycyj, noszą niektórzy włościanie, dumni, że z oswobodzeniem się od dawnych służebności zachować zdołali swoje narodowe przykrycie głowy. Nocna ta karawana, prowadzona przez przewodnika, którego kostium, postawa i cała osoba miały w sobie coś z czasów patryarchalnych, podobną była do owéj ucieczki z Egiptu, oddanéj na ciemném płótnie wspaniałym pędzlem Rembrandta. Galope-Chopine starannie unikał gościńca i prowadził podróżne przez olbrzymi labirynt dróg i dróżek, przerzynających Bretanią.
Panna de Verneuil zrozumiała teraz walkę Szuanów. Przebie-