Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/196

Ta strona została skorygowana.

szym punkcie swojego podwórza, gdzie tenże waporuje i traci swoje piękne dla ziemi własności. Do rzędu takich przesądów należy również przekonanie, iż grunt wzmacnia się i tłuścieje, gdy się w nim utrzymują w wielkiéj obfitości krzewy rośliny, jałowcem zwanéj. Jałowiec ów nigdzie na całym świecie tak dobréj nie ma opinii i taką otaczany nie jest opieką i troskliwością, jak w Bretanii. Dlatego tworzą się tutaj lasy jałowcu, zdatne, w razie wojny, do ukrycia najprzeróżniejszych zasadzek. Daléj, niéma w całéj Bretanii ani jednego pola, na którém nie rozsiadłoby się choć parę drzew jabłkowych, pielęgnowanych starannie dla fabrykacyi jabłeczniku. Drzewa te, rozpościerając szeroko swe gałęzie, zgubne są dla produkcyi gruntów, które ocieniają. Otóż razem wziąwszy, szczupłość tych pól i małe rozmiary każdéj własności, dużo miejsca, które zajmują płoty i drogi pomiędzy niemi, wyniszczenie gruntu przez drzewa dzikie o łakomych konarach, rosnące na płotach, i dodawszy do tego ów lichy nawóz, jałowiec i jabłonie, pojmiemy łatwo przyczyny niskiego stanu kultury i ubóstwo kraju, który przebiegała panna de Verneuil.
Z drugiéj strony wziąwszy na uwagę gęstość owych żywopłotów, wąskość drożyn, obronne zamknięcia każdéj zagrody i znowu ów jałowiec, z łatwością zrozumiemy niepodobieństwo walki mas na tym gruncie i niepowodzenie wojsk regularnych w wojnie przeciw partyzantom. W opłotkach tych pięciuset partyzantów mogło się bronić wojskom całego państwa. W tém leżał cały sekret oporu i zwycięstw Szuanów.
Panna de Verneuil teraz dopiero zrozumiała konieczność, w jakiéj się znajdowała rzeczpospolita, stłumienia bretońskiéj opozycyi środkami politycznemi i dyplomatycznemi, unikając w ten sposób niepotrzebnéj i bezużytecznéj utraty sił wojskowych. Cóż bowiem robić było z ludźmi, dla których posiadanie miast leżało na drugim planie, a którzy we wsiach swoich i zagrodach, wiecznie ufortyfikowani, niedostępnemi byli dla wykonawców praw ogólnych, przez rzeczpospolitą dyktowanych?
Jak tu było nie wchodzić w układy, gdy cała siła tych zaślepionych wieśniaków leżała w jednéj osobie zręcznego i doświadczonego wodza?
Panna de Verneuil podziwiała gieniusz ministra, który z gabinetu swego przewidział i odgadywał tajemnice głębin najoddaleńszych prowincyj. Zdawało się jéj, że pojmować zaczyna względy, działające na ludzi potężnych, mogących objąć jedném spojrzeniem całe państwo, a których czyny, w oczach tłumów zbrodnicze, były tylko wynikami jakiéjś olbrzymiéj idei, do wielkich wiodącéj celów.
Myśli te zdawały się usprawiedliwiać, a nawet uszlachetniać