Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/197

Ta strona została skorygowana.

pragnienie zemsty, jaką pałała panna de Verneuil; zresztą praca ta ducha i nadzieje, jakie sobie tworzyła, dodawały jéj energii, tak potrzebnéj do zniesienia trudów téj niezwykłéj podróży. U granicy każdéj nowéj dziedziny Galope-Chopine musiał zsadzać obie podróżne z osłów i dopomagać im do przebycia trudnych przejść, a gdy skaliste drożyny kończyły się, musiały znowu wsiadać na osły i zapuszczać się pomiędzy płotami w drogi błotniste, które jesienna pora jeszcze trudniejszemi do przebycia czyniła. Wielkie rozmiary drzew, głębokość dróg i brak środków utrzymywały przejścia te w ciągłéj wilgoci, która przejmując podróżnych, okrywała ich jakby płaszczem z lodu.
Po trudnéj téj i męczącéj podróży o wschodzie słońca dostali się do lasu Marignay. Odtąd podróż stała się łatwiejszą po szerokich ścieżynach lasu. Sklepienia, utworzone przez gałęzie i gęstość drzew, zasłoniły podróżnych od promieni słonecznych, a liczne i różnorodne trudności, jakie dotąd napotykali, już się nie powtórzyły.
Ale zaledwie przeszli małą milkę, gdy usłyszeli nagle w głębi lasu w oddali głosy jakieś i echo dzwonka. Postępując tak ciągle naprzód, Galope-Chopine z natężoną uwagą słuchał tych odgłosów. Wkrótce téż powiew wiatru doniósł do jego uszu kilka wyraźniejszych tonów jakby psalmu jakiegoś, którego harmonia zdawała się mocno go wzruszać. Natychmiast téż zwrócił on osły na ścieżkę, która widocznie oddalała ich od celu podróży, i słuchać nawet nie chciał uwag i próśb panny de Verneuil, któréj podejrzenia rosły z wzrastającą ponurością tego ustronia.
Naprawo i nalewo olbrzymie skały granitowe, piętrzące się jedne ponad drugiemi, przedstawiały dziwne kształty. Wpośród skał olbrzymie korzenie drzew, jakby węże podbiegunowych stref zsuwały się do głębin, szukając w ziemi, u stóp skał, soków ożywczych. Obie strony drogi podobne były do grot podziemnych, wsławionych stalaktytami, i ogromne kamienne festony, w których żywa zieloność chmielu i głogu łączyła się z ciemnemi lub srebrzystemi kępami mchów, zakrywając otwory niezmierzonych przepaści lub wejścia do jaskiń głębokich.
Zaledwie podróżni nasi postąpili kilkadziesiąt kroków tą wąską ścieżyną, gdy nagle dziwny widok przedstawił się oczom panny de Verneuil, dozwalając jéj nareszcie pojąć i zrozumieć upór Galope-Chopine’e.
Wgłębienie półokrągłe, jakby wykute całkowicie w granitowéj opoce tworzyło amfiteatr, u którego bezkształtnych stopni wysokie, czarne prawie świerki i zżółkłe kasztany, wznosząc się jedne ponad drugiemi, przedstawiały obraz jakiegoś cyrku olbrzymów. Słońce