Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/204

Ta strona została skorygowana.

siebie izdebkę. Gdy się już zainstalowała, Galope-Chopine oddał Fanszecie pudła i pudełka, zawierające toaletę jéj pani, i pozostał przy drzwiach w postawie wyczekującéj i niezdecydowanéj. W każdéj innéj chwili panna de Verneuil byłaby się chętnie zabawiła studyowaniem tego bretońskiego wieśniaka, który świeżo z parafii swéj na świat wyjrzał, obecnie jednak nazbyt była zajętą; wziąwszy za tém sakiewkę, wydobyła z niéj cztery sześcioliwrowe sztuki i podała je Galope-Chopine’owi, mówiąc:
— Weź to sobie, a jeżeli chcesz mi jeszcze jednę grzeczność wyrządzić, powracaj natychmiast do Fougères, nie przechodząc przez obóz i nie kosztując jabłeczniku.
Szuan, zdziwiony taką wspaniałością, oglądał po kolei każdą ze sztuk monety, które dostał od panny de Verneuil; ona jednak skinieniem ręki odprawiła go.
— Pani! jakże można go było pozbywać się? — zapytała Fanszeta. — Czyż nie widziałaś pani, jak to miasteczko przepełnione jest zbrojnemi? Wydostaniemyż się stąd bez przewodnika i któż się tu nami zaopiekuje?
— Wszakże ty masz swego protektora! — odparła pannna de Verneuil z ironią, naśladując huczenie Marche-a-Terre’a.
Fanszeta zarumieniła się i uśmiechnęła smutnie z wymuszonéj wesołości swojéj pani.
— Prawda, pani, ale gdzież ty znajdziesz opiekę? — zapytała.
Panna de Verneuil gwałtownym ruchem wyrwała zza pasa sztylet i za całą odpowiedź pokazała go Bretonce, która, blednąc, upadła na krzesło.
— Maryo! pocośmy tu przyszły? — zawołała błagalnym głosem, który nie domagał się odpowiedzi.
Marya zajętą była układaniem gałązki ostrokrzewu, ktorą ze sobą przyniosła.
— Nie wiem — mówiła, nie zważając na bojaźń swéj towarzyszki — czy mi dobrze będzie w tym kwiatku. Jak ci się zdaje, Fanszeto? bo ja myślę, że z twarzą tak w kolory bogatą, jak moja, ciemne takie i skromne ubranie głowy będzie wybornie licowało.
Wiele innych uwag tego rodzaju dowodziło dziwnie swobodnego usposobienia umysłu szczególnéj téj kobiety, podczas kiedy się ubierała. Ktoby ją był słyszał, z trudnością byłby uwierzył, że chwila ta była dla niéj tak ważną i że tu o życie chodziło.
Suknia z muślinu indyjskiego, krótka i przylegająca do ciała, jak wilgotna bielizna, odznaczała wyraźnie cudowne jéj kształty. Na nią włożyła inną, zwierzchnią, z pysznéj czerwonéj materyi. Zwierzchnia ta suknia ułożona była i upięta w fałdy coraz dłuższe ku bokom i stanowiła jakby grecką tunikę. Prześliczne to okrycie, na-