Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/206

Ta strona została skorygowana.

pozostała na podwórzu, nie chcąc pozostawić pani swéj losowi tak dalece, iżby nie mogła nawet pośpieszyć jéj z pomocą. Biedna Bretonka przewidywała tylko same nieszczęścia.
W chwili gdy Marya de Verneuil udawała się na bal, dziwna i ciekawa scena rozgrywała się w pokoju, zajmowanym przez margrabiego de Montauran. Młody dowódca królewskiéj armii ubierał się właśnie i zakładał na siebie szeroką czerwoną szarfę, która miała służyć na znak, iż pierwszym on jest w tém zgromadzeniu, gdy nagle do pokoju wszedł z miną zakłopotaną ojciec Gudin.
— Pójdź pan prędzéj, panie margrabio — zawołał. — Pan tylko jeden zdołasz uspokoić burzę, która powstała nie wiadomo z jakiego powodu pomiędzy naczelnikami powstania. Mówią, że opuszczą służbę królewską. Jak mnie się zdaje, to przyczyną tego całego hałasu jest ten dyabelski Rifoel! Tego rodzaju kłótnie zawsze powstają z jakiéjś błahostki. Pani du Gua wyrzucała mu, jak mi mówiono, że bardzo nędznie ubrał się na ten bal.
— Ta kobieta szaloną jest widać! — zawołał margrabia. — Ona chce...
— Kawaler du Vissard — rozpoczął znowu ksiądz, przerywając wodzowi — odpowiedział, że gdybyś mu pan był dał pieniądze, któreś mu obiecał w imieniu króla...
— Dosyć! dosyć, księże opacie! — wykrzyknął margrabia. — Rozumiem teraz wszystko. Cała ta scena była umówiona, nieprawdaż, a pan jesteś posłem...
— Ja, panie margrabio? — zawołał znowu opat, przerywając. — Ja przeciwnie, chcę owszem popierać pana jak najsilniéj i spodziewam się, że oddasz mi pan sprawiedliwość i przyznasz, że odbudowanie ołtarzy naszych i powrót króla na tron Francyi były zawsze większą przynętą dla moich skromnych prac i starań, aniżeli to nędzne biskupstwo Rennes, które...
Opat nie śmiał mówić daléj, gdyż na słowa jego margrabia się uśmiechnął z goryczą i ironią. Uśmiech ten niedługo jednak gościł na twarzy naczelnika i za chwilę potém, opanowawszy smutne myśli, które mu się do głowy cisnęły, przybrał surowy wyraz twarzy i poszedł za opatem Gudin do sali, w któréj rozlegały się gwałtowne i głośne krzyki.
— Nie uznaję tu władzy niczyjéj! — krzyknął Rifoel, rzucając pałające gniewem spojrzenia na wszystkich, którzy go otaczali, i opierając rękę na rękojeści swéj szpady.
— Może pan uznajesz władzę zdrowych zmysłów? — zapytał zimno margrabia.
Młody kawaler du Vissard, bardziéj znany pod imieniem Rifoeła, umilkł przed naczelnym wodzem armii katolickiéj.