Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/207

Ta strona została skorygowana.

— Cóż się tu dzieje, panowie! — zawołał młody gienerał, spoglądając śmiało w oczy każdemu.
— Nic dziwnego, panie margrabio — zawołał sławny kontrabandzista tym tonem, jaki przybiera człowiek z ludu, z początku zwykle zaambarasowany wobec wielkiego pana, ale niebawem, skoro raz uzna go sobie równym, nie znający żadnych granic — tak, nic dziwnego, tylko tyle, że w sam czas pan przybywasz! Nie umiem ja złoconych prawić słówek; to téż powiem odrazu, co myślę. Dowodziłem pięciuset ludźmi podczas ostatniéj wojny. Od chwili, gdy znowu powołani zostaliśmy pod broń, umiałem znaléść dla służby królowi tysiąc głów tak twardych, jak moja! Już od siedmiu lat narażam życie dla dobréj sprawy, nie wymawiam tego nikomu, ale za każdą pracę należy się płaca. Otóż przedewszystkiém żądam, aby mnie nazywano panem de Cottereau. Żądam, iżby stopień pułkownika został mi przyznany! Jeżeli nie, to poddam się pierwszemu konsulowi. Widzisz pan, panie margrabio, ja i moi ludzie mamy dyabelskiego wierzyciela, szalenie niecierpliwego, którego zawsze zadowolić potrzeba! Chcecie go poznać może? Oto jest! — wykrzyknął, uderzając się po brzuchu.
— Czy orkiestra już przyszła? — spytał margrabia pani du Gua z ironią.
Ale kontrabandzista za szorstko już zaczepił o przedmiot zbyt ważny, a umysły te, pełne ambicyj i pragnień niezaspokojonych, zbyt dawno już żyły w niepewności o to, czego się mogą spodziewać od króla, aby wzgarda naczelnika mogła wystarczyć na przerwanie téj przykréj sceny. Młody i zapalony kawaler du Vissard szybkim ruchem stanął przed Montauranem i schwycił go za rękę, zmuszając do pozostania na miejscu.
— Ostrożnie, panie margrabio! — zawołał — za lekko traktujesz ludzi, którzy mają prawo do wdzięczności tego, którego ty reprezentujesz. Wiemy, że jego królewska mość dał panu moc ocenienia naszych zasług, które winny znaléść nagrodę na tym świecie, lub na tamtym, gdyż w każdéj chwili szafot nam grozi! Wiem, że co do mnie, stopień gienerała brygady...
— Pułkownika, chciałeś powiedziéć...
— Nie, margrabio; jeszcze Charette mianował mnie pułkownikiem. Stopień, o którym mowa, nie może mi być zaprzeczony! W téj chwili nie swojéj bronię tu sprawy, ale sprawy moich nieustraszonych towarzyszów broni, których służby wierne muszą być również uznane! Wasz podpis, margrabio, i wasze obietnice wystarczą im dzisiaj i — dodał pocichu — przyznać muszę, niewielkie są ich wymagania, kiedy na tém poprzestają. Ale za chwilę — dodał, podnosząc głos — gdy jasne słońce wstanie nad pałacem wersalskim