A wziąwszy znowu pod rękę hrabiego de Bauran, wpadła z nim do jednego z gabinetów, przytykających do salonu gry.
Margrabia poszedł tam za nią.
— Musisz mnie pani wysłuchać! — zawołał.
— Postępowaniem swojém dowodzisz pan przekonania, panie margrabio, żem przybyła na bal ten dla pana, a nie przez szacunek dla siebie saméj. Jeśli pan nie zaniechasz téj niecnéj napaści, będę musiała się oddalić!
— Dobrze — zawołał, przypominając sobie jedno z największych szalenństw ostatniego księcia Lotaryngii — ale przynajmniéj pozwolisz mi pani mówić do siebie tak długo, jak długo utrzymać potrafię w ręku rozpalony węgiel!
I mówiąc to, nachylił się do ogniska, palącego się na kominku, pochwycił żarzącą się głownią i ścisnął ją silnie w rękach. Panna de Verneuil zarumieniła się mocno, wysunęła rękę zpod ramienia hrabiego i spojrzała na Garsa ze zdziwieniem. Bauran oddalił się, nic nie mówiąc, i pozostawił ich samych. Czyn tak szalony wzruszył serce Maryi, gdyż w miłości nic bardziéj nie przekonywa, jak odważne głupstwo.
— Dowodzisz mi pan tém — rzekła, próbując go zmusić do rzucenia węgla — że oddałbyś mnie na najstraszniejsze tortury z zimną krwią. Jesteś pan we wszystkiém krańcowy. Na słowa głupca i na kalumnie kobiety, posądzasz pan tę, która panu ocaliła życie, o chęć sprzedania pana...
— Tak, to prawda — rzekł z uśmiechem — byłem okrutny dla pani! Ale chciéj zapomniéć o tém na zawsze, a ja będę pamiętał na wieki. Posłuchaj mnie, pani. Zostałem niegodnie oszukany, ale owéj fatalnéj nocy tyle okoliczności spiknęło się przeciwko tobie!
— I okoliczności te wystarczyły na to, aby zgasić pańską miłość?
Zawahał się z odpowiedzią. Ona wzruszyła ramionami z pogardą i podniosła się.
— O! Maryo, teraz już nie uwierzę nikomu, tylko tobie!..
— Ale rzuć-że pan ten ogień! Jesteś szalony! Otwórz rękę! Ja tak chcę!
Z pewną rozkoszą stawiał łagodny opór wysiłkom swéj ukochanéj, chcąc w ten sposób przedłużyć niebiańskie i zarazem piekielne wrażenie, jakiego doznawał pod naciskiem miękkich jéj i delikatnych paluszków. Ale nakoniec zdołała zmusić go do otworzenia téj ręki, którąby ucałować pragnęła. Krew z rany, którą węgiel wypalił, zgasiła ogień.
— I nacóż się to panu zdało! — zawołała.
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/218
Ta strona została skorygowana.