Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/219

Ta strona została skorygowana.

Porwała swą chusteczkę na szarpie i założyła niemi niegłęboką ranę, którą margrabia pokrył natychmiast rękawiczką.
Pani du Gua wsunęła się na palcach do sali gry i rzucała stamtąd ukradkiem spojrzenia na dwoje kochanków, których wzroku unikała zręcznie, kryjąc się za ich własnemi ruchami, niepodobna jéj jednak było odgadnąć ich słów...
— Gdyby wszystko, co panu o mnie powiedziano, było prawdą, przyznaj, że byłabym w téj chwili strasznie pomszczoną — rzekła Marya z pewnym odcieniem złośliwości, pod którym zbladł margrabia.
— I jakież uczucie panią tu sprowadziło?
— Ależ dziecko pan jesteś i dziecko strasznie próżne! Więc panu się zdaje, że można bezkarnie pogardzić kobietą taką, jak ja! Przyszłam tu dla pana i dla siebie saméj — dodała po chwili, opierając rękę o pęczek rubinów, który wyglądał jéj zza gorsetu, i pokazując mu ostrze sztyletu.
— Co to wszystko ma znaczyć? — pomyślała pani du Gua.
— Ale — mówiła daléj — pan mnie kochasz jeszcze! Przynajmniéj pragniesz mnie pan, a niedorzeczność, któréj się dopuściłeś — dodała, wskazując na sparzoną rękę — daje mi tego dowód. Zostałam nanowo tém, czém być chciałam, i odchodzę szczęśliwa. Kto kocha, przebacza. Co do mnie, jestem kochaną, odzyskałam szacunek tego, który, w oczach moich, przedstawia świat cały; teraz umrzeć mogę w spokoju.
— Więc kochasz mnie jeszcze! — zawołał.
— Tego nie powiedziałam! — odrzekła z uśmiechem pół-szyderskim, pół-kokieteryjnym, śledząc bacznie oczyma skutki téj strasznéj tortury, jaką od chwili wejścia zadawała margrabiemu. — Czyż nie byłam zmuszoną do poświęceń, aby tu przybyć? Ocaliłam od śmierci pana de Bauran, a on, wdzięczniejszy, niż pan, wzamian za moję protekcyą ofiarował mi wszystko, majątek swój i nazwisko. Panu to nawet na myśl nie przyszło!
Margrabia, oszołomiony temi ostatniemi wyrazami, powściągnął, jak mógł, najstraszniejszy gniew przeciw hrabiemu, przez którego, zdawało mu się, że powtórnie jest oszukany, i nie rzekł ani słowa.
— A! pan się namyślasz! — zawołała z gorzkim uśmiechem.
— Pani — odrzekł młody człowiek — twoje wahania się usprawiedliwiają mój namysł.
— Panie, wyjdźmy stąd! — wykrzyknęła panna de Verneuil, spostrzegając za drzwiami koniec trenu sukni pani du Gua.
I podniosła się, ale chęć przyprowadzenia swéj rywalki do rozpaczy wstrzymała ją jeszcze.