Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/22

Ta strona została skorygowana.

w Morbihan — pierwszy dostałem wiadomość o tém — i nazwał się Garsem. Wszystkie te bestye — rzekł wskazując na Marche-a-Terre’a — przywdziewają imiona, które sprawiłyby rżnięcie uczciwemu człowiekowi, gdyby je nosił. Otóż ten człowiek znajduje się w tym okręgu. Przybycie tego Szuana — tu wskazał na Marche-a-Terre’a — upewnia mię, że chce on wsiąść nam na karki. Ale nie uczy się staréj małpy w obroży grymasów, i wiem, że mi dopomożecie zapędzić moje czeczoty napowrót do klatki, i to w mgnieniu oka! Byłby ze mnie ładny lala, gdybym się dał na lep złowić, jak wrona, temu szlachetce, co przybywa z Londynu, aby otrzepać nasze czapki.
Słysząc o tych nieznanych a krytycznych wypadkach, obaj oficerowie, którzy wiedzieli, że ich komendant nie alarmuje się napróżno, nabrali tego poważnego wyrazu, jaki miewają żołnierze w chwili najwyższego niebezpieczeństwa, jako ludzie silnie zahartowani i nawykli patrzeć na rzeczy ludzkie z dalszéj perspektywy. Gérard, którego stopień, następnie zniesiony, zbliżał więcéj do szefa, chciał coś odpowiedziéć i rozpytać się szczegółowo o nowiny polityczne, których część widocznie pokrywało milczenie; ale znak dany przez Hulota zatrzymał go i wszyscy trzej poczęli wpatrywać się w Marche-a-Terre’a.
Szuan ten nie dawał najmniejszych znaków zaniepokojenia, siedząc pod śledczém spojrzeniem tych ludzi, których inteligencya i siła cielesna zarówno były dlań groźne. Ciekawość obu oficerów, dla których ten sposób prowadzenia wojny był czémś zupełnie nowém, żywo rozbudzoną została wydarzeniem, które miało romantyczny prawie charakter. Chcieli więc pożartować, ale za pierwszém słowem, które wymknęło się z ich ust, Hulot spojrzał na nich surowo i rzekł:
— Do pioruna! Nie będziemy kurzyli fajki na beczce prochu, obywatele. Potrzeba mieć odwagę tam, gdzie ona jest na miejscu. Gérard — rzekł nareszcie, nachylając się do ucha adjutanta — zbliż się nieznacznie do tego rozbójnika i za najlżejszém poruszeniem się podejrzaném weź go na rożen. Co do mnie, poczynię kroki, żeby przerwać gawędkę, gdyby ją nasi nieznajomi chcieli rozpocząć.
Gérard skłonił zlekka głowę na znak posłuszeństwa, poczém zaczął się rozglądać wśród widoków doliny, do któréj można było sercem przylgnąć; zdawał się chcieć ją baczniéj obejrzeć i postąpił kilka kroków naprzód, udając zupełną obojętność; pomyliłby się jednak ten, ktoby sądził, że młody oficer zajęty był krajobrazem. Siedzący na boku Marche-a-Terre nie przeczuwał bynajmniéj, ażeby manewr oficera zagrażał mu w czémkolwiek; patrząc, w jaki sposób bawił