Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/228

Ta strona została skorygowana.

bie téj intrygi i mechanizm sprężyn użytych przez Fouché’go. Hulot postanowił téż przeszkadzać Korentynowi we wszystkiém, coby nie dążyło wprost i bezpośrednio do zapewnienia tryumfu rządowi i obiecał sobie w duchu dać nieprzyjaciołom Rzeczypospolitéj możność padnięcia z honorem, na placu boju, nie zaś z rąk kata, którego ten zbir wyższéj policyi z dumą nazywał się dostarczycielem.
— Gdyby Pierwszy Konsul mnie słyszał — rzekł, odwracając się tyłem do Korentyna — zostawiłby pewno tych podłych lisów do wykurzenia z jam arystokratów! Byliby to godni siebie nieprzyjaciele! Nam żołnierzom czego innego trzeba.
Korentyn spokojnie i zimno popatrzył za odchodzącym, po chwili dopiéro uśmiech sardoniczny ukazując się na jego ustach, ujawnił zarozumiałość i ufność w siebie, tego Machiawela niższéj kategoryi.
— Daj takim zwierzętom trzy łokcie sukna niebieskiego — pomyślał — i przypasz im kawałek żelaza do boku, a już im się wydaje, że w polityce można ludzi zabijać tylko jednym sposobem!
Potém przechadzając się zwolna i mówił sam do siebie półgłosem:
— Tak! nareszcie nadeszła chwila, że ta istota będzie moją! Od lat pięciu krąg, który około niéj jak księżyc około ziemi zataczam, ścieśniał się stopniowo, teraz ją mam i z nią po szczeblach władzy dojdę tak wysoko, jak Fouché.
Pomyślał znowu chwilę i mówił daléj:
— Tak! gdy straci jedynego człowieka którego pokochała — boleść jéj rzuci ją z duszą i ciałem w moje ramiona. Idzie już teraz tylko o to, aby czuwać dzień i noc dla podchwycenia jéj tajemnicy.
W chwilę późniéj, spostrzegacz dobry, dojrzałby bladą twarz tego potwornego człowieka przez szyby jednego z wyżéj położonych domów, skąd mógł ściśle badać i nie przepuścić niespostrzeżonym nikogo, ktoby chciał wejść do miasta od strony szeregu domów równolegle bieżących ze ś-tym Leonardem. Z cierpliwością kota, wyczekującego myszy, Korentyn znalazł się na tém samém stanowisku i nazajutrz rano, baczny na każdy szelest i gotów poddać każdego przechodnia jaknajsurowszemu egzaminowi.
Dzień, który się zaczął, był dniem targowym. Chociaż w owym groźnym czasie wieśniacy z trudnością odważali się przybywać z produktami swemi do miasta, Korentyn dostrzegł rano jakiegoś młodego chłopaka o twarzy złowrogiéj, okrytego skórą kozią, niosącego w ręku niewielki koszyk spłaszczony, kształtów zwykłych w Bretanni i kierującego swoje kroki wprost ku domkowi zajmo-