Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/229

Ta strona została skorygowana.

wanemu przez pannę de Verneuil, po kilkakrotném zbadaniu wzrokiem miejscowości, którą uznał za bezpieczną.
Korentyn zbiegł ze swego obserwatoryum, z zamiarem oczekiwania na przybysza przy wyjściu, nagle jednak błysnęła w umyśle jego myśl, że gdyby zdołał zejść niespodziewanie Maryą, mógłby może pochwycić jedném spojrzeniem tajemnicę ukrytą w koszyku emisaryusza. Zresztą głos ogólny objaśniał go już, że niepodobna było prawie walczyć z powodzeniem przeciw niezgłębionym nigdy odpowiedziom Bretonów i Normandów.
— Galope-Chopine! — wykrzyknęła panna de Verneuil, spostrzegając Szuana, którego wprowadziła Fanszeta — i dodała głosem stłumionym: — Czyżbym w istocie była kochaną!?
Nieoczekiwana nadzieja rozlała świetne rumieńce po pięknych jéj policzkach i napełniła radością jéj serce. Galope-Chopine kolejno przyglądał się pani domu i Fanszecie, rzucając na tę ostatnią spojrzenie pełne nieufności. Jeden znak panny de Verneuil uspokoił go.
— Pani — rzekł — gdy przyjdzie godzina druga, on przyjdzie do mojéj chaty i czekać was tam będzie.
Wzruszenie nie pozwoliło pannie de Verneuil dać innéj odpowiedzi, jak lekkie skinienie głowy, które jednak tak pełne było wyrazu, że najnieoświeceńszy Samojed zrozumiałby jego znaczenie.
W téjże chwili odgłos kroków Korentyna rozległ się w salonie. Galope-Chopine nie zmieszał się ani trochę, gdy spojrzenie i dreszcz, jaki przebiegł pannę de Verneuil, ostrzegły go o niebezpieczeństwie i zanim jeszcze szpieg ukazał swą lisią postać, już Szuan podniósłszy głos zwyczajem wieśniaka bretońskiego mówił do Fanszety.
— Bo to widzi panienka co innego jest-to masło bretońskie, a co innego inne masła bretońskie! Chcesz panienka masła z Gibarry i dajesz tylko jedenaście su za funt? — To nie było po co po mnie posyłać! Toć to przecież dobre masło, to się nazywa masło — wołał odkrywając dwie osełki istotnie pięknego masła, ułożone w koszyku przez Barbettę. Trzeba być sprawiedliwym, panienko, krzywda ludzka bokiem wyłazi! — dołóż-że susa na funciku!
Głos jego gruby nie zdradzał najmniejszego wzruszenia, a oczy zielone przyćmione wielkiemi szpakowatemi już brwiami, wytrzymały bez bojaźni przenikliwy wzrok Korentyna.
— No, cicho bądź, krzykaczu jakiś! Nie przyszedłeś ty tu sprzedawać masło! Ta pani w życiu swojém nic nigdy nie targowała! Rzemiosło, jakiemu się oddajesz, mój stary, skróci cię kiedyś o całą głowę! — A uderzając go przyjaźnie po ramieniu, Korentyn dodał: — Nie można być zarazem sługą Szuanów i sługą Błękitnych.