Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/230

Ta strona została skorygowana.

Galope-Chopine potrzebował całéj swéj przytomności umysłu, aby powstrzymać swoję wściekłość i nie odeprzéć oskarżenia, które w istocie skutkiem jego chciwości i skąpstwa, było uzasadnioném. Odpowiedział jednak spokojnie:
— Pan sobie ze mnie żartować myśli!
Korentyn odwrócił się od Szuana, ale składając ukłon pannie de Verneuil, któréj serce ścisnęło się, mógł go łatwo widziéć i badać wzrokiem w lustrze.
Galope-Chopine nie spodziewając się, żeby go szpieg mógł widziéć, nie patrząc na niego wzrokiem, zdawał się szukać rady u Fanszety, która wskazała mu drzwi mówiąc:
— No, chodźcie już ze mną, mój poczciwcze, jakoś się przecie porozumiemy o to masło!
Nic nie uszło uwagi Korentyna, ani gniew panny de Verneuil, który uśmiechem źle pokrywała, ani jéj rumieniec, ani zmiana w jéj fizyognomii, ani niepokój Szuana, ani giest Fanszety ukazującéj drzwi! Korentyn wszystko dojrzał. Przekonany, że Galope-Chopine jest wysłańcem margrabiego, zatrzymał go za kudły skory koziéj w chwili, gdy ten już wychodził, a przyprowadziwszy go do okna i patrząc mu ostro w oczy zapytał:
— Gdzie to mieszkacie, mój przyjacielu? ja téż potrzebuję masła.
— Dobry panie — odparł Szuan — całe Fougères zna drogę do mojéj chaty, ja jestem, jakby to powiedziéć, z przeproszeniem?...
— Korentynie! — wykrzyknęła panna de Verneuil przerywając odpowiedź Szuana — cóż to za śmiałość cię napadła nachodzić mnie o téj godzinie! Zaledwie ubrana jestem. Daj pokój temu wieśniakowi, który nie rozumie twoich badań, tak jak ja nie rozumiem ich przyczyny. Idźcie już, mój człowieku!...
Galope-Chopine zdawał się chwilę ociągać z odejściem. Wahanie się to naturalne, czy téż udane biednego wieśniaka, oszołomionego, jakby nie wiedział komu ma być posłuszny, poczęło w błąd wprowadzać Korentyna. Nareszcie Szuan znaglony nakazującym giestem Maryi, oddalił się ciężkim krokiem. Panna de Verneuil i Korentyn pozostali sami patrząc na siebie nawzajem. Tym razem czysty i jasny wzrok Maryi nie zdołał znieść blasku pałających oczu tego człowieka. Pewność siebie, z jaką szpieg ten wszedł do jéj mieszkania, wyraz twarzy, jakiego Marya jeszcze u niego nie widziała, dźwięk matowy głosu zwykle drżącego; wszystko ją przerażało. Zrozumiała, że walka jakaś ukryta rozpoczyna się pomiędzy niemi i że on roztacza przeciw niéj całą moc swego podziemnego wpływu, ale jeśli w téj stanowczéj chwili miała jasne i zupełne pojęcie o przepaści, w którą się rzucała, to jednocześnie