Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/233

Ta strona została skorygowana.

— Ty masz serce twarde i spokojne, Korentynie. Ty możesz ze spokojem układać kombinacyę z wydarzeń życia ludzkiego, ale nie możesz obliczyć ludzkich namiętności. To jest może przyczyną wstrętu, jaki we mnie wzbudzasz. Jeżeli jesteś tak przewidującym, to postarajże się wytłomaczyć mi, dlaczego człowiek, którego, gwałt sobie zadając, opuściłam onegdaj wieczór, gdy mnie nie zatrzymywał, oczekuje mnie dziś z niecierpliwością na drodze do Mayenne, w domku Florigny, nad wieczorem...
Na te słowa, które zdawały się być mimowolném wyjaśnieniem najtajniejszych myśli téj istoty namiętnéj i szczeréj, Korentyn zarumienił się z radości, gdyż młody był jeszcze, ale jednocześnie rzucił na nią zpod oka jedno z tych spojrzeń przeszywających, które badają do głębi duszy człowieka. Naiwność panny de Verneuil tak dobrze była udaną, że oszukała szpiega, który odpowiedział również dobrze udaną dobrodusznością:
— Może chcesz, żebym ci towarzyszył choćby zdala? Wezmę ze sobą kilku żołnierzy przebranych i będziemy gotowi na twoje rozkazy.
— I owszem — rzekła — ale przyrzecz mi na honor twój... o nie! w to zaklęcie nie wierzę! na zbawienie twoje!... i to nie! ty w Boga nie wierzysz! na twą duszę, ale ty może duszy nie masz. Jakąż pewność dać mi możesz twojéj wierności!? A jednak ja ci zaufam i składam w twoje ręce więcéj niż życie moje, bo miłość moję i moję zemstę!
Lekki uśmiech, który się przesunął po ustach Korentyna i oświecił na jedno mgnienie oka twarz jego nikczemną, dał poznać pannie de Verneuil niebezpieczeństwo, jakiego uniknęła. Zbir, którego nozdrza ściskały się zamiast się rozdymać, ujął rękę swéj ofiary, ucałował ją z oznakami głębokiego szacunku i wyszedł, oddając jéj ukłon niepozbawiony pewnego wdzięku męskiego.
W trzy godziny po téj scenie, panna de Verneuil, która obawiała się powrotu Korentyna, wysunęła się ukradkiem przez bramę ś-go Leonarda i wybiegła na ścieżkę zwaną Nid-aux-Crocs, która prowadziła na dolinę rzeki Nançon. Zdawało jéj się, że już jest zbawiona biegnąc po labiryncie ścieżek prowadzących do chaty Galope-Chopine’a, do któréj dążyła wesoło pędzona nadzieją znalezienia swego szczęścia i pragnieniem ocalenia kochanka od śmierci, która mu groziła. W téj samej chwili, Korentyn szukał po mieście komendanta.
Z trudnością poznał on Hulota znalazłszy go na placu broni, gdzie zajęty był przygotowaniami wojennemi. W istocie stary weteran uczynił poświęcenie, które ocenić nie będzie łatwo. Harcap jego był obcięty a wąsy ogolone, włosy zaś ułożone po księże-