Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/235

Ta strona została skorygowana.

I odwrócił się od wyśmiewających go, zapytując kobiety jakiéjś o cel i przeznaczenie gotującéj się wyprawy.
— Niestety, obywatelu, Szuanie są już we Florigny! Mówią, że jest ich więcéj niż trzy tysiące i że idą prosto na Fougères.
— Florigny! — wykrzyknął blednąc Korentyn. — Więc spotkanie nie tam nastąpi! Czy-to to samo Florigny, które leży na drodze do Mayenne?
— Niéma na świecie dwóch Florigny — odpowiedziała kobieta, wskazując ręką na drogę zakończoną wzgórzem Péleriny.
— Czy to margrabiego de Montauran tam szukać myślicie? — zapytał Korentyn komendanta.
— Rozumie się — odparł rubasznie Hulot.
— To go niema we Florigny — rzekł Korentyn. — Zwróć komendancie na punkt ten cały swój batalion i gwardyę narodową, ale zatrzymaj przy sobie kilku swoich kontrszuanów i czekaj mnie tutaj.
— Za sprytny jest, żeby miał oszaleć! — wykrzyknął Hulot, patrząc za oddalającym się śpiesznie Korentynem. — To prawdziwy król szpiegów!
W téj chwili Hulot dał swemu batalionowi rozkaz do wymarszu. Żołnierze republikańscy szli bez odgłosu bębna i w milczeniu wzdłuż przedmieścia wąską ścieżką prowadzącą ku drodze do Mayenne, kreśląc długą linię niebieską i czerwoną pomiędzy drzewami i domami. Przebrani za szuanów gwardziści narodowi szli za niemi, ale Hulot pozostał na placu z Gudinem i dwudziestoma najzręczniejszemi zuchami z miasta oczekując Korentyna, którego tajemnicza mina zaostrzyła jego ciekawość. Fanszeta sama oznajmiła o nieobecności panny de Verneuil przybiegłemu do drzwi jéj domu Korentynowi, który dążył natychmiast daléj szukać gdzieindziej śladów i celu téj podejrzanéj ucieczki.
Od żołnierza stojącego na straży u bramy ś-go Leonarda, dowiedział się, że piękna nieznajoma wyszła ścieżką przez Nid-aux-Crocs. Skombinowawszy od razu wszystko, Korentyn pobiegł na „Promenadę“ i na nieszczęście cały zdyszany przybył na czas jeszcze, aby dojrzéć w dali pannę de Verneuil. Jakkolwiek umyślnie, aby mniéj być widoczną, Marya na tę wyprawę ubrała się w suknię zieloną i okrycie tegoż koloru, jednakże bezlistne płoty i biała kora brzóz ukryć jéj nie zdołały.
— A! — zawołał sam do siebie — masz iść do Florigny a schodzisz na dolinę Gibarry! Głupiec jestem, żem się dał oszukać! Ale cierpliwości, zobaczymy, czyje będzie na wierzchu!
Korentyn odgadując mniéj więcéj miejsce spotkania dwojga kochanków, przybiegł na plac w chwili, gdy Hulot zniecierpliwiony już miał wyruszyć dla połączenia się ze swojemi wojskami.