Tak, oba wojska wyciągnęły się na dwóch liniach równoległych. Wszystkie drzewa i krzaki, pobielone szronem w bogate arabeski, rzucały na wsie i pola białawy odblask, który pozwalał lepiéj widziéć, jak dwie linie szare, te dwa oddziałki uzbrojone do walki. Przybywszy na przedmieście skaliste, Hulot wydzielił ze swego oddziału wszystkich żołnierzy ubranych w uniformy, a Korentyn dojrzał ich ustawiających się z rozkazu wytrawnego dowódcy, w linię wart ruchomych rozłożonych w pewnéj od siebie odległości, z których pierwsza winna była łączyć się z oddziałem Gudina, a ostatnia z oddziałem Hulota, w sposób taki, aby żaden krzak nie mógł ujść przed bagnetami tych trzech linij posuwających się naprzód, w celu wytropienia Garsa, przez góry i pola.
— Cięty jest ten stary wilk — zawołał Korentyn tracąc z oczu ostatnie bagnety karabinów błyszczące między krzewami. — Gars jest stracony! Gdyby Marya była wydała tego przeklętego margrabiego, bylibyśmy, ja i ona, złączeni najsilniejszym związkiem, związkiem podłości... Ale mimo to wszystko, ona musi być moją!
Dwunastu młodych chłopców z Fougères, prowadzonych przez podporucznika Gudin, dotarło niezadługo do spadku, jaki tworzą skały ś-go Sulpicyusza, i spuszczało się już ku niższym pagórkom i ku dolinie Gibarry. Gudin, sam, opuszczając ubitą ścieżkę, przeskoczył pierwszy z płotów, jaki spotkał po drodze, a za nim pośpieszyło sześciu jego towarzyszy. Sześciu innych zwróciło się według jego rozkazów na pole naprawo, w celu poszukiwań z drugiéj strony drogi. Gudin poprowadził szybko swoich w kierunku ku jabłoni. Na szelest spowodowany marszem sześciu kontrszuanów, których prowadził przez ten gąszcz krzewin niedorosłych, siedmiu czy ośmiu ludzi, na czele których znajdował się Beau-Pied, schowało się za kilka kasztanów rosnących na szczycie płotu bretońskiego pole to okalającego. Mimo białych odbłysków szronu, które oświecały horyzont i mimo wyćwiczonego wzroku, Fougèranie nie dostrzegli przeciwników swoich, którzy z drzew wał sobie uczynili.
— Cicho, oto oni — mówił do swoich Beau-Pied — który pierwszy wytknął głowę. — Wymęczyli nas zbóje, ale kiedy ich już mamy i kiedy sami nam na strzał wychodzą, baczność wiara! nie chybiać! Który chybi ten nie będzie wart zostać nawet papieskim żołnierzem!
Przenikliwy wzrok Gudina wreszcie jednak dojrzał lufy kilku karabinów wycelowane ku jego oddziałkowi, ale już było zapóźno. W téjże saméj chwili rozległ się odgłos przez osiem gardzieli wydanego okrzyku: „Kto idzie!?“ i jednocześnie padło osiem strzałów.
Kule świsnęły ponad głowami kontrszuanów. Jeden z nich raniony został w ramię, drugi padł nieżywy. Pięciu pozostałych odpo-
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/237
Ta strona została skorygowana.