tą czyż ja jestem pewna, że mi się jutro podobasz jeszcze? Nie, nie chcę być przyczyną twego nieszczęścia! Opuszczam Bretanię — mówiła widząc w oczach jego wahanie się jakieś — powracam do Fougères, a tam mnie przecię ścigać nie będziesz...
— Słuchaj! — rzekł — pojutrze, jeżeli z samego rana zobaczysz dym wznoszący się ze skał ś-go Sulpicyusza, to wieczorem będę u ciebie, kochankiem, mężem, czém zechcesz będę!... Wszystko dla ciebie!
— Alfonsie! więc ty mnie kochasz naprawdę — zawołała w upojeniu szczęścia — kiedy tak życie swoje chcesz położyć dla méj miłości wprzód nawet, nim mnie to życie dać będziesz w stanie!
Nie odpowiedział nic, tylko spojrzał na nią a pod tym wzrokiem ona spuściła oczy, ale na twarzy jéj mógł wyczytać szał namiętności równy temu, jaki jego samego ogarniał. Otworzył ramiona, Marya jakby magnesem przyciągnięta rzuciła się w jego objęcia, składając głowę na jego łonie zdecydowana na wszystko, gotowa oddać mu się i błędem tym okupić chwilę szczęścia, stawiając na kartę całą przyszłość, którą zwycięskie wyjście z téj ostatniéj próby tém pewniejszą-by uczyniło. Zaledwie jednak głowa jej dotknęła ramienia kochanka, gdy nagle lekki szmer dał się słyszéć z zewnątrz. Wyrwała się z tych słodkich objęć jakby nagle obudzona i wybiegła na próg chaty. Wtedy ochłodła nieco i mogła pomyśleć o swojém położeniu.
— Byłby mnie był posiadł i drwił ze mnie późniéj może — pomyślała. Ach! gdyby tak było, zabiłabym go chyba!... Ale nie teraz jeszcze! — pomyślała z rozkoszą, gdy nagle spostrzegła podoficera Beau-Pied, któremu w Vivetière życie uratowała. Dała mu znak, który biedny chłopiec zrozumiał doskonale i odwrócił się na piętach udając, jakby nic nie widział.
Panna de Verneuil tymczasem wróciła do chaty, dając znak margrabiemu położeniem palca na ustach, aby milczenie zachował.
— Są pode drzwiami! — szepnęła głucho.
— Kto taki?
— Błękitni!
— Ach! nie umrę przynajmniéj, zanim...
— Wszystko dla ciebie, Alfonsie!
Pochwycił ją bezbronną i skostniałą z przerażenia w swoje objęcia i złożył na jéj ustach pocałunek pełen zgrozy i rozkoszy, gdyż był pierwszy i mógł być zarazem ostatnim.
Potém oboje pobiegli na próg drzwi, wychylając głowię tak, aby mogli widziéć, nie będąc widziani. Margrabia spostrzegł tu Gudina na czele dwunastu ludzi zajmującego ścieżki poniżéj leżące od strony doliny Couësnon. Zwrócił się ku stronie, od któréj przyszedł
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/244
Ta strona została skorygowana.