Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/25

Ta strona została skorygowana.

powrozem, patrzyli na komendanta wzrokiem pełnym uwagi i ciekawości.
— A zatém — rzekł Hulot, władający po mistrzowsku malowniczym językiem obozów, — niepodobna, abyśmy się, jak cielęta, oddali na rzeź Szuanom, a tu jest coś, albo nie nazywam się Hulot. Pójdziecie w czterech przetropić obie strony téj drogi. Oddział będzie postępował zwolna. Idźcie więc odważnie, nie traćcie baczności i zdajcie mi raport — żywo!
Następnie wskazał im na niebezpieczne wzgórza około drogi. Wszyscy, na znak podziękowania, podnieśli ręce do starych swych trójrożnych kapeluszy, których wysokie brzegi, zbite deszczem i osłabione wiekiem, pogięły się nieforemnie. Jeden z nich, nazwiskiem Larose, kapral, dobrze znany Hulotowi, rzekł doń, uderzając o strzelbę:
— Zagramy im aryą na klarynecie, mój komendancie!
Poczém rozeszli się jedni wprawo, drudzy wlewo. Nie bez wewnętrznego wzruszenia patrzyła kompania, jak znikali po obu stronach drogi. Obawę tę podzielał i komendant, który wiedział, że wysyła ich na śmierć pewną. Uczuł nawet mimowolny dreszcz, gdy stracił z oczu głowy ich kapeluszów. Oficerowie i żołnierze wsłuchiwali się w niknący stopniowo szelest ich stóp wśród zeschłych liści z uczuciem tém boleśniejszém, im głębiej było ono tajoném. Zdarzają się wypadki na wojnie, gdy czterech ludzi, posłanych na pewną zgubę, wzniecają więcéj obawy, niż tysiące trupów, walających się na polach Jemmapes. Te fizyognomie żołnierskie mają wejrzenie tak rozmaite, tak zmienne, że ich malarze zmuszeni są odwoływać się do pamięci żołnierzy i ludziom żyjącym prawidłowo zalecać uważne badanie tych postaci dramatycznych, gdyż pełne burzliwych szczegółów ich dzieje nie dadzą się treściwie opisać.
W chwili gdy bagnety czterech żołnierzy przestały błyszczéć w zaroślach, powrócił kapitan Merle, wykonawszy rozkazy komendanta z szybkością błyskawicy. Teraz Hulot wydał kilka jeszcze rozkazów i ustawił resztę żołnierzy w pozycyi bojowéj wpośrodku drogi; poczém rozkazał wydostać się oddziałowi na szczyt góry, gdzie stała nieliczna awangarda. Sam szedł ostatni w szeregu i to cofając się tyłem, ażeby śledzić bacznie wszystko, coby zajść mogło na téj scenie, którą przyroda otoczyła tylu czarami, a którą człowiek ubierał w taką grozę.
Dotarł w ten sposób do miejsca, na którém Gérard pilnował Marche-a-Terre’a, gdy nagle ten ostatni, co okiem na pozór obojętném śledził wszystkie manewry komendanta i z niesłychaną bystrością baczył na dwóch żołnierzy, ustawionych w lasku po prawéj stronie drogi, świsnął po trzykroć w sposób, naśladujący wyraźnie