Melodya ta coraz bardziéj nikła i głuchła w miarę oddalania się Szuanów, ale cisza pól była tak głęboka, że mimo to kilka nót piosenki wpadło w ucho Barbetty, która właśnie wracała do domu prowadząc chłopca za rękę. Wieśniaczka Bretonka nie może bez wzruszenia słyszéć śpiewu tego tak popularnego na całym zachodzie Francyi, to téż Barbetta mimowolnie nucić zaczęła pierwsze strofki balady:
Jedźmy już, kochanko,
Jedźmy wraz na wojnę,
Jedźmy, wielki czas!
Dzielny kapitanie,
Córka tu zostanie;
Nie dam tobie córki méj.
Na lądzie czy wodzie
Stanę na przeszkodzie,
Chyba zdradą porwiesz ją;
Ojciec nie żartuje,
Suknie z niéj zdejmuje,
Rzuca córkę w wody prąd.
Nic to nie pomoże;
Kapitan wpław w morze
I wnet wraca z dziewczyną na ląd.
Jedźmy już, kochanko,
Jedźmy wraz na wojnę,
Jedźmy, wielki czas —
W najpierwszéj mieścinie i t. d.
W chwili gdy Barbetta doszła w śpiewie swoim do zwrotek, od których rozpoczął Pille-Miche, zawróciła właśnie w podwórze swego domostwa. Nagle język jéj kołkiem stanął, stanęła nieruchoma jakby w słup soli zmieniona a z otwartych ust jéj wybiegł krzyk wielki, gwałtowny, ale jeden tylko, odrazu powstrzymany.
— Co ci się stało, matulu droga? — zawołał chłopiec.
— Idź sam teraz daléj — głucho odrzekła Barbetta wyrywając mu rękę i popychając go gwałtownie. — Nie masz już ani ojca ani matki!
Dziecko, które po uderzeniu rozcierało sobie z krzykiem łopatkę, podniosło główkę i spostrzegło zawieszoną na gwoździu głowę ojca swego, a świeża jego twarzyczka z przerażenia zachowała przez długą chwilę to nerwowe skrzywienie, jakie płacz rysom twarzy nadaje. Chłopiec otworzył wielkie oczy i długo wpatrywał się