Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/259

Ta strona została skorygowana.

— Moja droga — rzekła do Fanszety, ciągnąc ją za sobą ku przyległemu do buduaru gabinetowi, oświeconemu owalném okienkiem, wychodzącém na tę część widnokręgu, gdzie fortyfikacye miasta zlewały się ze skałami okolicznych gór — uprzątnij mi tu wszystko, niech wszystko będzie czyste i jasne! Salon, jeżeli chcesz, możesz pozostawić w nieporządku — dodała z jednym z tych uśmiechów, jakie kobiety zachowują dla najserdeczniejszbch swoich, a których głębokiéj finezyi mężczyźni nigdy zrozumiéć nie zdołają.
— Ach! jakaś ty piękna, Maryo! — zawołała Bretonka.
— E, gdzie tam! Myśmy wszystkie szalone, a największą ozdobą naszą jest nasz kochanek!
Fanszeta pozostawiła ją niedbale leżącą na otomance i oddaliła się, przekonana nareszcie, że jakkolwiek jest, kochana czy nie przez Montaurana, pani jéj nigdy go w ręce nieprzyjaciół wydać nie zdoła.
— Co mi tam bajesz, stara? — pytał w téjże saméj chwili Hulot Barbetty, która, wchodząc do Fougères, spotkała go na ulicy i poznała.
— Czy macie oczy, człowiecze poczciwy? — mówiła. — No, jeżeli macie, to patrzcież tam prosto na skały, naprzeciw świętego Leonarda!
Korentyn, który towarzyszył Hulotowi, zwrócił oczy ku szczytowi w kierunku, wskazanym palcem Barbetty, a gdy właśnie mgła opadać poczęła, dojrzał wyraźnie słup dymu białawego, o którym mówiła wdowa po Galope-Chopinie.
— No, ale kiedyż ma przyjść? Gadaj, stara! Wieczorem, czy w nocy?
— Mój dobry panie — odparła Bretonka — tego ja nie wiem!
— Dlaczego zdradzasz swoich? — spytał Hulot żywo, odciągnąwszy kobietę o kilka kroków od Korentyna.
— Oto tak, widzisz, jaśnie wielmożny panie gienerale, mojego chłopca, no, to i widzisz jego nogę! Otóż noga ta czerwieni się od krwi mego chłopa, zabitego przez Szuanów, bez urazy pańskiéj, jak cielę, a to za karę za te trzy wyrazy, któreście mi wydarli z gardła przedwczoraj, jak-em pole orała. Weźcież teraz chłopca, kiedyście mu odebrali ojca i matkę, ale zróbcie z niego Błękitnego, takiego, jak-eście sami, jegomościuniu, i niech umie zabijać Szuanów. Weźcie go i weźcie oto te dwieście sztuk złota, bo to jego! Jeżeli ich będzie oszczędzał, to, baczę, daleko z niemi zajdzie, boć przecie je go ojciec zbierał je przez dwanaście lat!
Hulot z podziwem patrzył na tę bladą wieśniaczkę, któréj twarz była poorana, a oczy suche.
— Ale wy, matko — rzekł — cóż się z wami stanie? Lepiéj może zachowajcie sami te pieniądze.