— Ja? — rzekła, wstrząsając głową ze smutkiem. — Mnie już nie trzeba nic! Choćbyście mnie wtłoczyli na głębią taką, jak wieża Meluzyny — i wskazała palcem na jednę z wież zamku — i tam zapieczętowali, to jeszcze mnie Szuanie znajdą i zabiją!
Pocałowała malca swego z dziwnym jakimś wyrazem smutku, popatrzyła na niego, dwie łzy stoczyły się z jéj oczu w brózdy po twarzy, znowu popatrzyła na dziecko i znikła, szybko uchodząc.
— Komendancie — rzekł Korentyn — oto sposobność, z któréj żeby skorzystać jak należy, dwóch tęgich głów potrzeba. Wiemy wszystko, a nie wiemy nic! Otoczyć zaraz dom panny de Verneuil toby znaczyło rozpocząć z nią walkę otwartą i skierować ją przeciw sobie. My zaś, ja i ty i twoi kontrszuani i twoje dwa bataliony, nic nie podołamy przeciw téj dziewczynie, jeżeli ona sobie głowę nabije, że ma wyratować tego tam swego ex-markiza. On sam żył długo przy dworze, wynika więc stąd najwyraźniéj, że musi być przebiegły. Jest młody, a przytém odważny. Pochwycić go, gdy będzie wchodził do miasta, ani myśléć! A może on jest już tu gdzie ukryty w mieście, kto to wie? Robić rewizye po domach, to istne głupstwo! Nic nie pomoże, nic się nie znajdzie, a tylko mieszkańców się niepokoi i ostrzega tych, których się szuka.
— Ja idę — zawołał Hulot zniecierpliwiony — dać rozkaz żołnierzowi, stojącemu na warcie przy bramie ś. Leonarda, aby swoję przechadzkę posunął o trzy kroki. W ten sposób podsunie się aż naprzeciw okien panny de Verneuil. Porozumiemy się ze wszystkiemi strażami, a sam zostanę na odwachu, i jak mi tylko dadzą znać o wejściu do miasta jakiego młodego człowieka, biorę ze sobą kaprala i czterech ludzi...
— A jeżeli — wykrzyknął Korentyn, przerywając gwałtownemu komendantowi — ten, który wejdzie, nie będzie tym, którego szukamy, jeżeli margrabia nie wejdzie żadną bramą, tylko jaką inną drogą, jeżeli zresztą jest już u panny de Verneuil, jeżeli i jeszcze jeżeli...
Wyrzucając ten potok słów, Korentyn patrzył na komendanta wzrokiem wyższości w tak obrażający sposób, że zniecierpliwiony żołnierz wrzasnął:
— Niech cię piorun trzaśnie! idź do dyabła, obywatelu piekieł! Co mnie to wszystko obchodzi? Jeśli ten wróbel wpadnie na którą z moich straży, to go będę musiał rozstrzelać; jeżeli się dowiem, że się znajduje w którym domu, to otoczę dom, złapię margrabiego i także rozstrzelam! Ale niech mnie dyabli porwą, jeżeli mi się marzy o tém, abym miał sobie głowę łamać, w jaki sposób mam splamić mój mundur żołnierski!
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/260
Ta strona została skorygowana.