— Komendancie, wszakże list, podpisany przez trzech ministrów, zobowiązuje cię do posłuszeństwa pannie de Verneuil.
— Obywatelu, niech z listem przyjdzie ona sama, a będę wiedział, co mi czynić wypadnie!
— Bądź spokojny, obywatelu — rzekł wyniośle Korentyn — nie da ona długo na siebie czekać! Przyjdzie sama we własnéj osobie i powie ci godzinę i minutę nawet, w któréj gach ją odwiedzi. A może nawet nie uspokoi się, dopóki nie otoczysz jéj domu wartami!
— Dyabeł przyszedł na świat w osobie tego człowieka! — pomyślał z boleścią dowódca pół-brygady, spoglądając za Korentynem szybko wbiegającym na tak zwane „schody królowéj“, u stóp których odbywała się ta scena, i zdążającym ku bramie ś-go Leonarda. — On mi wyda obywatela de Montauran w pień związanego — myślał głośno Hulot — i będę zmuszony prezydować w sądzie wojennym. Cóż robić? — rzekł jeszcze, wzruszając ramionami. — Gars jest nieprzyjacielem rzeczypospolitéj, a przytém on mi zabił mego najlepszego druha, kochanego Gérarda. W każdym razie będzie na świecie jeden szlachcic mniéj. Niech go szatan porwie!
Wykręcił się na pięcie i poszedł zobaczyć, czy wszystkie warty stoją na swoich stanowiskach. Idąc, wygwizdywał „Marsyliankę“.
Panna de Verneuil zatopiona była w rozmyślaniach. Rozmyślań takich tajemnice pozostają jakby pogrzebane w przepaściach duszy, a tysiące uczuć sprzecznych, walcząc ze sobą w takich zadumach nieraz, dowodzą tym, którzy tego doświadczyli, że można przebywać życie burzliwe i pełne namiętnych szałów, nawet w samotności, pomiędzy czterema ścianami, nie porzucając sofki, albo fotelu, na którym się spoczywa... Zbliżając się do rozwiązania dramatu, którego aż tu szukać przybyła, młoda ta kobieta przywodziła sobie na pamięć wszystkie jego sceny — sceny miłości i gniewu, które tak gwałtownie wstrząsały jéj życiem w ostatnich dniach dziesięciu od pierwszego spotkania z margrabią. W téjże chwili w sąsiednim saloniku rozległ się odgłos kroków męskich. Marya zadrżała. Drzwi otworzyły się; szybko odwróciła głowę; w drzwiach ukazał się Korentyn.
— Mała szachrajko — rzekł, śmiejąc się, wyższy agient tajnéj policyi — czy przyjdzie ci jeszcze ochota mnie zwodzić? Ach! Maryo, Maryo! zbyt niebezpieczną grasz partyą, nie chcąc mnie w grze zainteresować i decydując wszystko sama, bez mojéj rady. Jeżeli margrabia uniknął losu swego...
— To nie z twojéj winy, nieprawdaż? — odrzekła panna de Verneuil z głęboką ironią. — Panie — dodała głosem poważnym — jakiém prawem wchodzisz jeszcze do mego mieszkania?..
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/261
Ta strona została skorygowana.