— Przyszedłem po twoje rozkazy, Maryo — rzekł, przybierając jak najsłodszy dźwięk głosu i podnosząc ją ze szlachetną grzecznością. — Tak, Maryo, wszystkie twe wzgardy i plwania nie przeszkodzą mi nigdy być tobie w zupełności oddanym, abyś mnie tylko nie zwodziła więcéj. Wiesz, Maryo, że bezkarnie w błąd wprowadzać mnie nie można.
— Ach! jeżeli chcesz, abym cię kochała, Korentynie, pomóż mi go ocalić!
— Dobrze więc! O któréj godzinie ma przybyć margrabia? — rzekł, wysilając się na to, aby zapytanie to zadać bez wzruszenia.
— Niestety! nie wiem tego sama!
Spojrzeli na siebie w milczeniu.
— Jestem zgubiona — pomyślała panna de Verneuil.
— Oszukuje mnie — myślał w téj chwili Korentyn. — Maryo — mówił daléj — ja mam zwyczaj trzymać się dwóch zasad. Jedną z nich jest nie wierzyć nigdy słowom kobiety: jest-to jedyny środek ustrzeżenia się tego, aby nie zostać przez nią oszukanym. Drugą zasadą moją jest szukać zawsze, jaki kobieta może mieć interes w tém, aby zrobić wbrew temu, co powiedziała, i aby poprowadzić sprawę w kierunku przeciwnym temu, któryś mi jako tajemnicę powierzyła. Spodziewam się, że teraz rozumiemy się doskonale.
— Cudownie — odrzekła panna de Verneuil. — Chcesz dowodów mojéj dobréj wiary! Owszem, dam ci je, lecz wtedy, gdy będę pewną dobréj wiary z twojéj strony.
— Żegnam cię, pani — odrzekł sucho Korentyn.
— No, daj-no pokój, usiądź oto tutaj i nie sroż się, bo inaczéj obejdę się bez ciebie i ocalę margrabiego! Co zaś do owych trzechkroć sto tysięcy franków, które widzisz ciągle przed oczyma, mogę ci wyliczyć takąż samę sumę natychmiast, jak tylko margrabia będzie w miejscu pewném, poza granicami grożącego mu niebezpieczeństwa.
Korentyn podniósł się, odstąpił parę kroków i począł przypatrywać się pilnie pannie de Verneuil.
— Jakoś od niedawna wzbogaciła się pani bardzo — rzekł z goryczą źle ukrywaną.
— Montauran — dodała, uśmiechając się z politowaniem — będzie ci zresztą mógł sam za siebie dać większy okup. Najprzód więc daj mi dowód, że posiadasz środki ocalenia go...
— A czy ty sama nie możesz — zawołał nagle Korentyn — ułatwić mu ucieczki w chwili jego przyjścia, skoro Hulot nie wie, o któréj to ma nastąpić godzinie, i... — Zatrzymał się, jakby obawiając się, że już powiedział zawiele. — Ale czyż ja cię mam uczyć podstępów i wybiegów? — dodał, uśmiechając się najnaturalniéj. — Słu-
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/263
Ta strona została skorygowana.