Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/264

Ta strona została skorygowana.

chaj, Maryo, ja nie wątpię o twéj prawości. Przyrzecz, że mi wynagrodzisz to, co stracę, służąc ci, a ja się postaram uśpić tak tego niedołęgę komendanta, że margrabia będzie równie bezpiecznym w Fougères, jak w Saint-James.
— Przyrzekam ci — odrzekła Marya uroczyście.
— O! nie tak! — odpowiedział — przysięgnij mi na popioły twojéj matki.
Panna de Verneuil zadrżała i, podnosząc do góry drżącą rękę, wykonała przysięgę, jakiéj żądał człowiek ten, którego sposób postępowania nagle się zmienił.
— Możesz mną rozporządzać — rzekł Korentyn. — Zaufaj mi, a dziś wieczorem błogosławić mnie będziesz.
— Wierzę ci, Korentynie — rzekła panna de Verneuil rozczulona.
Skłoniła mu się wdzięcznym ruchem głowy i uśmiechnęła się z dobrocią, w któréj przebijało się pewne zdziwienie na widok jakiegoś nieznanego jéj dotąd wyrazu melancholijnej czułości w jego twarzy.
— Cudowna istota! — mówił do siebie Korentyn, odchodząc. — Czyż nigdy nie będzie moją, abym z niéj mógł uczynić narzędzie mojego wyniesienia się i źródło moich rozkoszy?.. Upadła mi do nóg! Ona!.. O, tak! margrabia zginąć musi! I jeżeli nie będę mógł posiąść téj kobiety inaczéj, jak zanurzając ją w błocie... to zanurzę ją, a posiędę!.. A wreszcie — mówił sobie daléj, przybywając na plac, gdzie go kroki bezwiednie zaniosły — może się téż ona mnie już więcéj nie obawia. Sto tysięcy sztuk złota! natychmiast! Ona mnie ma za skąpca. To musi być jakiś podstęp, albo téż on się z nią ożenił!
Korentyn, zatopiony w swoich myślach, nie mógł się ostatecznie zdecydować. Mgła, którą słońce rozproszyło około południa, nanowo powracała do swéj pierwotnéj siły i stawała się tak gęstą, że Korentyn nie widział drzew nawet w niewielkiéj odległości.
— Oto nowe nieszczęście — mówił, wracając do siebie wolnym krokiem — nie można nic dojrzéć o sześć kroków. Pogoda sprzyja kochankom. Strzeż tu domu, który taka mgła okrywa!
— Kto tu? — wykrzyknął wreszcie, chwytając za ramię jakiegoś nieznajomego, który, jak się zdawało, wydostał się na promenadę po skałach najspadzistszych.
— To ja! — odpowiedział naiwnie głos dziecięcy.
— Ach! to ty, czerwona nóżka! No, jakże, chcesz pomścić się za twego ojca? — spytał go Korentyn.
— Chcę — odpowiedziało dziecko.