Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/265

Ta strona została skorygowana.

— Dobrze. A znasz ty Garsa?
— Znam.
— To jeszcze lepiéj! Kiedy tak, to nie opuszczaj mnie; spełnij pilnie wszystko to, co ci powiem, a dokonasz dzieła, rozpoczętego przez twoję matkę, i zarobisz grube grosze. A lubisz ty pieniądze, chłopcze?
— Lubię.
— Lubisz pieniądze i pragniesz śmierci Garsa! No, to zuch jesteś, mój chłopcze, i bądź spokojny, ja cię wezmę w opiekę. No — pomyślał sobie Korentyn w duchu — poczekaj, wykrętna dziewko, ja sobie poradzę; ty nam go sama wydasz! Zanadto jest gwałtowną, żeby mogła na zimno wziąć to, co ja dla niéj wymyśliłem. Zresztą namiętność nie rozważa nigdy. Nie zna pisma margrabiego! Teraz czas właśnie zastawić sidła, w które złowi ją z pewnością jéj gwałtowność. Dla zapewnienia tryumfu memu podstępowi konieczném jest, żeby Hulot o tém wiedział. Biegnę go uprzedzić.
W téj saméj chwili panna de Verneuil i Fanszeta łamały sobie głowy nad wynalezieniem środka, aby ocalić margrabiego od potrzeby korzystania z wątpliwéj szlachetności Korentyna i od spotkania się z bagnetami Hulota.
— Pobiegnę i uprzedzę go — zawołała Bretonka.
— Szalona, a czy wiesz, gdzie go szukać? Ja sama nawet, mimo instynktu kochającego serca, mogłabym go szukać długo i nie znaléść.
Po długich wysiłkach myśli i po zbudowaniu tysiąca owych szalonych i niewykonalnych projektów, panna de Verneuil wykrzyknęła:
— Ja go zobaczę; niebezpieczeństwo jego natchnie mnie, jak potrzeba!
Potém, myśląc ciągle o jedném z upodobaniem, właściwém gorącym temperamentom, oczekiwała chwili stanowczéj, pokładając zaufanie w swéj gwiaździe szczęścia i w tym instynkcie zręczności, nigdy nie opuszczającym kobiet. Nigdy może serce jéj nie ściskało się silniéj i większych nie przeszło wzruszeń. To bezmyślnie stała z oczyma wlepionemi w jakiś punkt nieoznaczony, to znów za najmniejszym szelestem drżała, jak te drzewa wykorzenione, któremi silnie wstrząsa drwal za pomocą grubéj liny, aby przyśpieszyć ich upadek.
Nagle rozległ się huk straszny od dwunastu prawie jednoczesnych wystrzałów karabinowych. Panna de Verneuil zbladła, a chwytając za rękę Fanszetę, wykrzyknęła:
— Umieram! Oni mi go zabili!