— Widzisz — zawołała panna de Verneuil — ten pokój rozkoszny, te kwiaty, te światła, te upajające wonie... wszystko tu daćby mogło przedsmak niebiańskich rozkoszy temu, którego ja téj nocy miłością upoję!
— Cóż się stało, panienko moja?
— Co się stało! Oto jestem zdradzona, oszukana, wyśmiana, wyszydzona, wzgardzona, zgubiona! Oto zabić go chcę! zabić i podrzéć w kawały! Ach! tak! Zawsze w obejściu się jego czuć było jakąś wzgardę, którą źle ukrywał, a któréj ja widziéć nie chciałam. O! umrę sama z tego! Jakaż ja jestem głupia! — zawołała, śmiejąc się strasznie — on ma przyjść i ja mam całą noc przed sobą, aby mu dowieść, że związany czy niezwiązany śluby kościelnemi mężczyzna żaden posiadać mnie i porzucić nie może! Ja mu odmierzę zemstę według miary obrazy i zginie z rozpaczą w sercu! Sądziłam, że ma w duszy szlachetność, ale to bezwątpienia musi być syn lokaja! Zręcznie mnie oszukał; trudno mi było uwierzyć, aby człowiek, który zdolny był wydać mnie Pille-Michowi bez litości, w oburzeniu szlachetném, aby człowiek ten mógł zstąpić do niegodziwości takiéj, godnéj Scapin’a. Tak łatwo jest zażartować sobie z kobiety kochającéj, że dopuszczenie się tego podłością jest. Żeby mnie zabił, nibym nie powiedziała, ale kłamać uczucie! on, którego tak wysoko w mém sercu postawiłam! Na szafot z nim! na gilotynę! Ach! jakbym chciała widziéć go na rusztowaniu! Czyż jestem zbyt okrutną? Umrze, okryty pieszczotami, pocałunkami, które go będą kosztowały dwadzieścia lat jego żywota!..
— Maryo — rzekła łagodnie Fanszeta z anielską słodyczą — jak innych wielu, bądź ofiarą tego, którego kochasz, lecz nie oddawaj mu się i nie bądź jego katem. Zachowaj w sercu swojém jego obraz, nie czyniąc go strasznym dla siebie saméj. Gdyby nie było rozkoszy pewnéj, choć gorzkiéj, w miłości bez nadziei, cóżby się z nami stało nieszczęśliwemi i słabemi niewiastami! Bóg ten, Maryo, o którym nie myślimy nigdy, wynagrodzi nas zato, że spełnimy to, co on nam na ziemi naznaczył. Kochać i cierpiéć, to nasza dola!
— Dziecię moje, poczciwa ty jesteś — odpowiedziała panna de Verneuil, głaszcząc jéj rękę — głos twój słodki i wyrazy, które wymawiasz, wielkiemi są! Prawda w twojéj postaci wiele ma powabów! O! jakżebym chciała być ci posłuszną!..
— Przebaczysz mu, nie wydasz go!
— Milcz! nie mów mi więcéj o tym człowieku. W porównaniu z nim, Korentyn jest istotą pełną szlachetności. Czy rozumiesz mnie, Korentyn!
Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/267
Ta strona została skorygowana.