Strona:PL Balzac - Szuanie czyli Bretania w roku 1799.djvu/268

Ta strona została skorygowana.

Podniosła się, kryjąc pod maską obojętności, iście przerażającéj, i szał, który ją ogarniał, i nienasycone pragnienie zemsty. Chód jéj powolny i miarowy, zdradzał nieodwołalność w postanowieniach. Miotana gwałtowném wzruszeniem, pożerając obrazę, któréj doznała, a zbyt dumna, aby wyznać choćby najmniejszą z swoich trosk, poszła prosto do bramy ś-go Leonarda zapytać o mieszkanie komendanta.
Zaledwie wyszła z domu, kiedy przybiegł Korentyn.
— O! panie Korentynie! — zawołała Fanszeta — jeżeli choć cokolwiek obchodzi cię los tego młodzieńca, ratuj go; panienka go zgubi! Ten nieszczęsny papier wszystko zniszczył.
Korentyn niby obojętnie schwycił ów list, pytając:
— Gdzież poszła?
— Nie wiem.
Znikł, unosząc ze sobą list, przebiegł szybko podwórze i zapytał malca o krwawéj nodze, który się bawił przede drzwiami:
— W którą stronę udała się ta pani, która wyszła przed chwią z tego domu?
Syn Galope-Chopine’a postąpił z nim kilka kroków i wskazał mu ulicę stromą, prowadzącą ku bramie ś. Leonarda.
— Tam poszła — rzekł bez wahania, posłuszny zemście, którą matka w serce mu tchnęła.
W téjże saméj chwili czterech ludzi przebranych, jak cztery cienie, wsunęło się do domu panny de Verneuil, nie dojrzanych ani przez chłopca, ani przez Korentyna.
— Wracaj na stanowisko — rzekł chłopcu szpieg. — Udawaj, że się bawisz klamką od żaluzyi, ale czuwaj dobrze i patrz wszędzie, nawet na dach.
Korentyn puścił się z szybkością, na jaką tylko mógł się zdobyć, w kierunku wskazanym przez czerwoną nóżkę. Niezadługo w mgle gęstéj dojrzał pannę de Verneuil i dopędził ją w chwili właśnie, gdy już dochodziła do bramy ś-go Leonarda.
— Gdzie pani idziesz? — rzekł, podając jéj ramię. — Jesteś strasznie bladą! Cóż się stało? Czy to przystoi wychodzić tak saméj późną porą? Przyjmij moje ramię, ja ci będę towarzyszył.
— Gdzie jest komendant? — spytała sucho.
Zaledwie to pytanie z ust jéj wybiegło, gdy posłyszeli odgłos kroków rontu wojskowego, powracającego zza bramy s. Leonarda, i gruby głos Hulota, dominujący nad ogólnym hałasem.
— Milion piorunów! — wołał — nigdy w życiu mniéj jasno nie było mi przed oczyma! Psia służba rekonesans w taką porę. Ten wściekły ex-margrabia obstalował sobie chyba taką mgłę umyślnie!
— Naco się tu skarżyć? — odpowiedziała panna de Verneuil,